To będzie chyba pierwszy wpis na tej stronie niemal w całości pozbawiony krytycyzmu. Mimo tego, że w „pokojowym” czy wręcz pochwalnym charakterze opisu ciężko było mi się odnaleźć, jeszcze trudniejsze okazało się wytykanie wad miejsca, o którym będzie mowa. Nie byłbym jednak sobą, gdybym tę opowieść w całości odarł z kurtyny ironii.
Bohater dzisiejszego postu – Molo Resort – znajduje się w miejscowości Osiek. Kiedy jeszcze przed przyjazdem, sprawdzaliśmy synoptyczne wróżby na temat pogody w czasie naszego pobytu, zorientowaliśmy się, że Osiek, o który nam chodziło nie ma monopolu na tę nazwę. Zamiast monopolu można tu mówić niemal o konkurencji doskonałej, bowiem, według danych państwowego rejestru nazw geograficznych, w naszym kraju jest 36 miejscowości o tej nazwie (oraz następne 36, które zawierają w sobie człon Osiek, a wśród nich aż 3 Osieki Małe i tylko jeden Duży). Ten, w którym znajduje się Molo Resort leży niedaleko Oświęcimia, który wnioskując z głosów przyśniadaniowych rozmów dochodzących z sąsiednich stolików, był jednym z głównych celów zagranicznych turystów odwiedzających hotel.
Im dalej od krajowej „jedynki”, tym okolica coraz bardziej zaczynała wskazywać na to, że nasz Osiek nie jest ani Duży, ani tym bardziej duży. Spośród naprawdę ładnych domków rozlokowanych przy dosłownie kilku uliczkach (a szczególnie, żeby nie powiedzieć głównie, przy ulicy Głównej) wyróżniają się typowe dla takich mieścinek urząd gminy, kompleks szkół wszelakich, coś na kształt gminnego centrum życia i handlu oraz dwa kościoły.


Również przy ulicy Głównej znajduje Molo Resort, który jak dotąd utonął mi nieco w morzu osiekowych atrakcji. Sam zaś główny zainteresowany z morzem wiele wspólnego nie ma, ale z wodą już tak, bowiem znajduje się nad niewielkim zalewem.
Tuż po zjechaniu z, było nie było, głównej ulicy na teren kompleksu zorientowaliśmy się, że z należytym poczuciem estetyki pochylono się tu nie tylko nad wyglądem budynków hotelowych i restauracyjnych, ale także nad najdrobniejszymi szczegółami „małej przestrzeni”. Już na pierwszy rzut oka dostrzec można zadbane trawniki przy drodze wjazdowej, a wraz z rzucaniem okiem coraz dalej daje się też zauważyć ścieżka spacerowo-rowerowa poprowadzona wokół całego jeziora, przy którym położony jest hotel, Dostępnych jest też wiele parkingów, których potencjał ku naszemu zaskoczeniu, podczas tygodniowego pobytu nie został w pełni wykorzystany.

Basen zewnętrzny
Widoczną na pierwszy rzut oka i chyba największą atrakcją Molo Resort jest zewnętrzny basen, położony tuż nad brzegiem zalewu. Uformowane z piasku sklejanego żywicą dno basenu łudziło nas, że oto kąpaliśmy się w pobliskim zalewie, z tą tylko różnicą, że atmosfera stworzona przez słomiane parasole, leżaki czy minibar odpowiadała raczej wyjazdom all-inclusive, niż rodzinnym wczasom nad jeziorem.

Poziom natężenia ruchu na basenie mierzyliśmy codziennie rano, obserwując widoczne z naszego tarasu stosy leżaków do wypożyczenia stojące przy wejściu na basen. Ilość wciąż dostępnych do wypożyczenia leżaków była zawsze optymistyczna, co było znakiem humanitarnego obłożenia, a w połączeniu z faktem, że w wybrukowaną plażę na szczęście ciężko wbija się parawany, atmosfera na basenie była naprawdę przyjemna.
Basen wewnętrzny
W długie zimowe wieczory (oraz równie długie letnie, acz zimne i deszczowe wieczory) z pomocą przychodzi basen wewnętrzny, w którym za sprawą rożnego rodzaju dysz, można śmiało wprawić się w rozleniwiony nastrój, odpowiadający pogodzie za oknem. Basen nie jest zbyt duży, ale jak na raczej kameralny, a nie masowy charakter hotelu, w zupełności wystarczający. Podczas naszego pobytu zdarzyło się nam nawet dwukrotnie rozcinać taflę wody niezmąconej wizytą poprzednich gości, a stężenie gości na metr sześcienny wody tylko raz zyskało ponadprzeciętny poziom – miało to miejsce podczas zajęć z aerobiku, które obserwowaliśmy z bezpiecznej odległości, relaksując się w jacuzzi.
Do głównego basenu przyłączony jest też płyciutki brodzik idealny zarówno do zabaw z dziećmi, jak i do wylegiwania się niczym nad brzegiem morza. Pech chciał, że umieszczona w nim zjeżdżalnia dla dzieci nie była niestety przymocowana do dna basenu, co pozwoliło rozwinąć skrzydła kreatywności szanownych basenowych gości, którzy pewnego wieczora uznali, że w roli lądowiska zjeżdżalni, dużo lepiej sprawdzi się jacuzzi.
W części basenowej znajduje się też sauna sucha i łaźnia parowa, a w roli konkurencji dla schładzającego rozgrzany w wysokiej temperaturze organizm zimnego prysznica, wystąpiła ku mojemu miłemu zaskoczeniu, znacznie mniej bezkompromisowa mgiełka chłodnej wody.
Grota solno-jodowa
Nim odwiedziliśmy Molo Resort, w mojej świadomości funkcjonowało wyobrażenie groty solnej, jako miejsca, do którego zagląda się raczej na krótką chwilę, a jedynie najwytrwalsi grotobywalcy są w stanie obserwować zmieniające się, jak w kalejdoskopie turnusy grotowłazów i grotowyłazów.
Tutaj było jednak zupełnie inaczej, a wizyta w grocie solnej podniesiona została do rangi zabiegu leczniczego, mającego pozytywny wpływ na zaskakująco dużo dolegliwości. Wiele z nich pokrywało się z moją „książeczką zdrowia”, co stało się kolejnym, po ciekawości, argumentem, aby wypróbować tę atrakcję. Nie umiałem sobie jednak wyobrazić, jakim cudem będę w stanie wytrzymać 50 minut trwania zabiegu, siedząc w jednym miejscu i do tego zachowując zalecane ciszę i spokój, tym bardziej, że wizyta w grocie solnej jest płatna, więc nie wypadałoby przecież zrezygnować w połowie.
Los chciał, że mimo sześciu wolnych miejsc, byliśmy w grocie zupełnie sami, co przez początkowe kilkanaście minut dało nam okazję do zlekceważenia subtelnej tabliczki informującej nieśmiało, że oto znaleźliśmy się w strefie ciszy. Wtedy też nie byłem w stanie zahamować w sobie blogowego poczucia obowiązku, opisując w tej sprzyjającej scenerii wrażenia z minionych podróży oraz oczywiście uwieczniając tęże scenerię na zdjęciach.

Po połowie zabiegu, odłożyłem w końcu narzędzia pracy, by po kolejnych 25 minutach przekonać się ze zdziwieniem, że bezczynne siedzenie na rozkładanym leżaku, w asyście wody sączącej się z gałązek, uspokajającej muzyki sączącej się z głośników, a także, jak chcę wierzyć – leczniczych właściwości groty – to bardzo uspokajające i kojące zajęcie. Na następną „sesję” w grocie solno-jodowej nie zabrałem więc ani telefonu, ani aparatu, a 50 minut zabiegu niemal w całości przemilczeliśmy.
Restauracja Molo i klub alter Molo
Z racji, że spróbowaliśmy niemal wszystkich pozycji z karty restauracji Molo, z pełną odpowiedzialnością możemy stwierdzić, że serwowane nam dania, które za sprawą estetycznej oprawy, można by niemal nazwać dziełami sztuki, były albo bardzo dobre, albo absolutnie wyśmienite.
Najlepszym dowodem na doskonałość potraw w restauracji Molo jest fakt, że Gabi zajadała się śledziem i tatarem, którymi nie pogardziłaby pewnie tylko, gdyby przypadkiem znalazła się na jakiejś stacji kosmicznej, na której, o zgrozo, jedynymi proszkowymi specjałami byłyby właśnie tatar i śledź.
Po powrocie do domu wpadliśmy zaś w kulinarną depresję, kiedy pozycje z menu restauracji przyszło nam zamienić na pozycje prosto z naszej lodówki. W ramach terapii spróbujemy podrobić wyśmienite purée z kalafiora i białej czekolady (podawane jako dodatek do grillowanego fileta z kurczaka z czarnym ryżem), które zrobiło na nas największe wrażenie.
Alternatywą dla restauracji Molo jest klub alter Molo (cóż za spójne nazewnictwo), nagrodzony tytułem Hotelowego Baru Roku 2017 w Polsce. Nazwa może być tu jednak myląca, bowiem w zależności od składu gości, alter Molo zgrabnie przeplata atmosferę imprezowo-klubową z po prostu restauracyjną.
Hotel
Pokoje hotelowe, podobnie jak wszystkie wnętrza hotelu, zachwyciły nas stylem urządzenia oraz wyposażeniem, a obsługa na każdym kroku udowadniała swój profesjonalizm i zaangażowanie.


Molo Resort – za i przeciw
Całość osiekowego kompleksu składa się na perfekcyjną wręcz kompozycję każdego dnia rozpoczynającą się od przepysznego śniadania, na którym obok tradycyjnej już jajecznicy i wszelkiego rodzaju kiełbasek, upolować można takie rarytasy, jak figi w szynce parmeńskiej, a zwieńczoną uroczym wieczorem na leżakach na hotelowym tarasie. O wypełnienie całej reszty dnia dba zaś pełen wachlarz hotelowych atrakcji, wśród których – jakkolwiek tandetnie i sloganowo to zabrzmi – każdy znajdzie coś dla siebie.
Otoczenie Molo Resort oraz wszelkie wnętrza zostały zaprojektowane z dużą starannością, dlatego tym bardziej nie dziwi mnie fakt, że w ciągu jednego weekendu, w tej sprzyjającej scenerii odbyły się chrzciny oraz dwa śluby (w tym jeden na samym molo). I choć wydawać by się mogło, że to post sponsorowany, to nie dostaliśmy za niego ani grosza.