Być może stężenie zamków na kilometr kwadratowy w Neapolu jest dużo niższe niż częstotliwość występowania pizzerii, skuterków czy stert śmieci walających się na ulicach, jednak obecność trzech pokaźnych fortec w promieniu niecałego kilometra nadal stanowiła dla nas niemałą zagadkę szczególnie w kwestii ich pierwotnego zastosowania.

Ze względu na zwielokrotnienie sił w szeregach neapolitańskich zamków, ich odwiedzenie zamiast przedpołudnia, ma potencjał pochłonięcia całego dnia. Przemieszczania między nimi nie ułatwia zaś komunikacja miejska, której pojazdy, w przeciwieństwie do skuterków, nie posiadają atestu na wciśnięcie się w dosłownie każdą najwęższą uliczkę Neapolu, przez co ewentualny transport door-to-door mogliśmy sobie zapewnić jedynie własnymi nogami.
Zarówno wygląd zewnętrzny, jak i barwne opisy z przewodnika rozbudziły w naszych głowach dość bogate i w związku z tym podatne na rozczarowania wyobrażenia weryfikowane potem przez zastaną wewnątrzzamkową rzeczywistość. Poniżej zamieściliśmy niekiedy brutalnie subiektywne zestawienie odwiedzonych przez nas neapolitańskich zamków. Aby zachować rosnące napięcie i dreszczyk emocji, zamek, który zrobił na nas największe wrażenie, zostawiliśmy na koniec wpisu.
3. Castel Nuovo
Jako pierwszy na naszym „Szlaku Neapolitańskich Gniazd” oraz ostatni na liście wystąpił Castel Nuovo. Z racji, że ta wyjątkowo monumentalna budowla wyrasta tuż przy porcie pasażerskim, jest to jeden z pierwszych punktów, który ma szansę stać się neapolitańską wizytówką dla pasażerów statków wycieczkowych odwiedzających miasto. I choć wydawać by się mogło, że liczba osób przybywających tu drogą morską tonie w morzu turystów docierających do Neapolu lądem bądź z powietrza, to w czasie naszego tygodniowego pobytu neapolitańskie nabrzeże nawiedzili pasażerowie Symphony of the Seas, Norwegian Epic, jednego z rejsów AIDY oraz zwodowanego dosłownie miesiąc wcześniej MSC Seaview.

Zanim jednak obdarzeni naszą zazdrością rejsowcy będą mieli okazję zobaczyć dziedziniec i wnętrza Castel Nuovo, ich udziałem stanie się spacer po fantastycznie prowizorycznej kładce poprowadzonej nad placem budowy. Pomimo, iż budowana tu stacja metra Municipio została oddana do użytku w 2015 roku, plac budowy przeradza się po dziś dzień w obraz nędzy i rozpaczy, przyozdobiony plastikowymi krzesłami ogrodowymi à la kierownik budowy porozstawianymi między barakami robotniczymi, które powoli acz wytrwale i konsekwentnie przechodzą na łono matki matury.
Wspominana już kładka zamiast być rozwiązaniem tymczasowym, stanowić zaczyna jeden z filarów, na których opiera się neapolitańska tożsamość lokalna. Korzystanie z całej szerokości tej przeprawy nad morzem neapolitańskich potrzeb remontowych w szczytowych godzinach sprzedaży (a więc i ruchu turystycznego) wydaje się być jednak kompletnie niemożliwe, bowiem jeden z „pasów” ruchu pieszego anektowany bywa przez wystawowe prześcieradła, na których murzyńscy sprzedawcy występują w roli „ambasadorów” znanych marek modowych. Zdobiące kładkę torebki i inne stylowe rarytasy zdają się być całkiem oryginalnymi podróbkami, bowiem w ich nazwach nie uświadczyliśmy modowych neologizmów w stylu: Armeni czy Guccio.
Wytrwały slalom alejką stylu między torebkami oraz idącymi z przeciwka i wyjątkowo nieznoszącymi sprzeciwu hordami wymieszanych z tubylcami turystów zaowocuje prędzej czy później znalezieniem się przed równie monumentalną, jak reszta Castel Nuovo bramą zdobioną podwójnym łukiem triumfalnym.

Budowa zamku rozpoczęła się w 1279 roku, a zapotrzebowanie na niego wyraził poszukujący nowej siedziby Karol I Andegaweński (Castel Nuovo to po prostu Nowy Zamek). Później zamek gościł innych władców z rodu Andegawenów i dlatego też nazywany bywa Maschio Angioino (Zamek Andegawenów).
Za radą biletera zwiedzanie fortecy rozpoczęliśmy od niewielkiego zbioru dzieł sztuki. Sądząc jednak po ilości opisów, najważniejszym elementem w tej części zamku były drzwi brązowe, które dawniej spełniały się, strzegąc bramy zamkowej, zamiast prezentować się luzem niczym w „Potworach i spółce”.

Dalsze przemieszczanie się po zamku powinien ułatwiać wyjątkowo nieczytelny plan, który mimo, że nawet odpowiadał rzeczywistemu rozkładowi pomieszczeń, niestety nie nadążał już za obszarem aktualnie udostępnionym do zwiedzenia. Dłużej więc niż docenianie zgromadzonych tu eksponatów, trwało nasze błądzenie po całej budowli w ich poszukiwaniu. Za każdym razem, kiedy bawiąc się w zamkowych odkrywców, przechodziliśmy przez dziedziniec, nie mogliśmy oprzeć się zbawiennie chłodnej i mokrej wodzie ze znajdującej się tu studzienki (przez panujące w Neapolu upały byliśmy tak spragnieni, że nauczyłem się pić duszkiem wodę z kranika, który nakierowany był do góry). Jedno czy drugie pocałowanie zamkowej klamki nie było więc przesadnie przykre, gdyż z dużym prawdopodobieństwem oznaczało dla nas powrót do wodopoju.
Poruszanie po zamkowych piętrach próbowały ułatwiać nam także windy, których stan dawał jednak włoskiemu odpowiednikowi Urzędu Dozoru Technicznemu (o ile jego urzędnicy nie zostali przypadkiem wyrżnięci przez neapolitańską mafię) wszelkie powody do natychmiastowego wyłączenia ich z eksploatacji. Mimo iż w teorii były to nowoczesne windy z automatycznymi drzwiami, sposób ich poruszania pomiędzy piętrami przypominał raczej windowe prototypy napędzane siłą ludzkich mięśni, a animacja strzałek mających utrzymywać oczekujące osoby w nadziei, że winda właśnie do nich zmierza, ze względu na zawrotne tempo przemieszczania kabin, okazała się równie denerwująca, jak kółeczko relaksacyjne na monitorze piętnastoletniego peceta.


Kiedy w przerwach między gaszeniem pragnienia, odżywała w nas żyłka zamkołazów, odkrywaliśmy coraz to nowe ślepe zaułki. W windzie zlokalizowanej w południowym skrzydle zamku „trójka” była nieaktywna, pomimo iż, według planu, na trzecim piętrze powinna znajdować się kolejna wystawa. Z naszych poszukiwań wynikało też, że była to jedyna winda w tej części zamku, a pobliska klatka schodowa kończyła swą działalność na drugim piętrze. Jak na włoski styl przystało, zaznaczona w ulotce kaplica św. Barbary (Capella Palatina) także okazała się zamknięta.






W innym skrzydle, poszukując chyba już tylko Komnaty Tajemnic i ukrytej w niej zaginionej Arki, dotarliśmy do takich części zamku, do których ewidentnie nie powinniśmy móc wejść, będąc jedynie turystami. Zdumiewający był jednak absolutny brak zainteresowania naszym poszukiwaniem zaginionych wystaw wśród obsługi. Zamkowi pracownicy, mijając nas niekiedy w pustych korytarzach, a także podróżując z nami windą, w której wciskaliśmy przyciski na piętra, na których jak się potem okazało, nie powinniśmy się znaleźć, byli na tyle pochłonięci swoją włoską, ekspresyjną rozmową, że peleryna niewidka okazałaby się kompletnie bezużyteczna. Raz tylko zostaliśmy zagadnięci przez niestety nieanglojęzycznego Włocha, który dostrzegłszy nasze zagubienie, wyliczył nam na palcach, co na tamtą chwilę można było zobaczyć na terenie zamku. Wtedy okazało się, że z dumą mogliśmy odhaczyć wszystkie wymienione przez niego atrakcje.
Odwiedzenie ledwo zagospodarowanych wnętrz Castel Nuovo nie wnosi w zasadzie nic nowego do zamkowych doświadczeń w Neapolu, a jedynie miało potencjał pogorszyć jego zewnętrzne wrażenie. Rekompensatą okazał się zaś niezwykle fotogeniczny (i – dla tej nadążającej za trendami części społeczeństwa – także selficzny) widok z zamkowego tarasu.
2. Castel dell’Ovo
Drugi z zamków zlokalizowany jest już nie tyle na nabrzeżu, co wręcz wcina się w morze, bowiem położony jest na niewielkiej, połączonej z lądem wysepce. Pierwsze wzmianki o niej sięgają już VI wieku p.n.e., kiedy przybyli na nią greccy osadnicy, zakładając pierwsze historyczne centrum miasta. W miarę upływu lat wyspa stała się podłożem pod budowę willi patrycjuszowskiej czy klasztoru, a jej piękno miał okazję docenić wygnany tu ostatni cesarz rzymski – Romulus Augustus. Obecny zamek powstał tu zaś w XII wieku.
Równie barwne, jak historia tego miejsca jest także pochodzenie jego nazwy, którą na polski tłumaczyć można jako Zamek Jajeczny. Tę fantazję kulinarną zawdzięcza się legendzie o Wergiliuszu, który ponoć posiadał magiczne jajko. Gdy pisarz umarł, pochowano go w Neapolu, a ukryte na zamku jajko po dziś dzień strzec ma Castel dell’Ovo. Jakby tego jeszcze było mało, legendarne jajko umieszczone miało być w wypełnionej wodą szklanej karafce zamkniętej w żelaznej klatce, którą zawieszono na belce podtrzymującej strop w podziemiach zamku. Zagłada jajka oznaczać ma podobno klęskę nie tylko zamku, lecz całego Neapolu. Pomimo tak szczegółowego opisu miejsca, w którym rzekomo ukryto jajko, nikt na szczęście go nie znalazł, dlatego jak na razie Neapol nie zamienił się jeszcze w jajecznicę zagłady. Z drugiej jednak strony, jeżeli magiczne jajko rzeczywiście by istniało i było po prostu zwykłym jajkiem kurzym o ponadnormalnych właściwościach, absolutnie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego jego zniszczenie mogłoby spowodować zagładę miasta, uwzględniając to, jak długo różne gnilne (i być może nawet magiczne) procesy zachodzą wewnątrz skorupki.
W przypadku tego zamku nikt nawet nie próbuje wytyczać tras zwiedzania, bowiem główną, ale naprawdę wartą uwagi atrakcją jest po prostu zwiedzenie murów i dziedzińców zamkowych. Spacerowaniu po zamkowych „zewnętrzach” towarzyszą piękne widoki na zatokę oraz nabrzeże.
Urokom zamkowego spaceru ulegliśmy nie tylko my, lecz także japońskie turystyki, które pochłonięte były fotografowaniem mewy pozującej na murku jednego z zamkowych balkonów. Daję głowę, że nim zdołaliśmy zrobić nasze własne zdjęcie mewy, główna zainteresowana zdążyła już okrążyć świat na Instagramie.

Przepiękne krajobrazy raz po raz przerywane były jednak przez domagające się uwagi niepasujące do zamkowego otoczenia objawy sztuki, zapraszające do odwiedzenia specjalnie na ich potrzeby udostępnionych pomieszczeń. Raz miała ona wymiar ekologiczno-środowiskowy, a innym razem – bliżej nieokreślony.



1. Castel Sant’Elmo
Wisienką (lub też w niektórych kręgach kulturowych: truskawką) na torcie okazał się Castel Sant’Elmo. Podobnie jak wisienka zdobi tort, tak ostatnia z fortec na naszej subiektywnej liście dekoruje najwyższe wzniesienie w Neapolu – wzgórze Vomero. Wybudowany w XIV wieku na zlecenie Andegawenów zamek z czasem zyskał raczej niechlubne miano wśród neapolitańczyków. Podobnie jak warszawska cytadela, pełnił bowiem funkcję górującego nad miastem punktu obserwacyjnego, zniechęcającego niepokornych mieszkańców do wzniecania powstań. Ponadto, tutaj również mieściło się swego czasu więzienie.

Położenie na wzgórzu niesie ze sobą także konsekwencje turystyczne objawiające się koniecznością zdobycia wzgórza, na którym położony jest zamek. Na szczyt Vomero można dotrzeć między innymi polecaną w przewodnikach, całkiem urokliwą, choć jak na Neapol przystało – zaśmieconą i zaniedbaną – pieszą uliczką Pedamentina di San Martino. Niesie ona ze sobą jednak także pozytywne estetycznie aspekty, czyli rozpościerające się stąd neapolitańska panorama wraz z widokiem na centro storico (centrum historyczne), czyli tereny starożytnego miasta Neapolis.
Konkuruje z nią podejście od południowej strony prowadzące między innymi wąziutkimi schodkami oferującymi piękne widoki na Zatokę Neapolitańską.
Nim dotarliśmy na zamek właściwy trafiliśmy jeszcze, dość przypadkowo, do kompleksu klasztornego Kartuzów (Certosa di San Martino), w którym mieści się muzeum historyczne. Jak to na muzea historyczne przystało, także to nie należało do przesadnie porywających.

Kiedy wydawało nam się, że zajrzeliśmy już we wszystkie klasztorne zakamarki, nadal nie odkryliśmy przejścia na zamkowe mury. Budzący zazdrość widok spacerujących na szczycie turystów dał nam jednak do zrozumienia, że w takim razie musi być gdzieś inne wejście.

Wtedy właśnie dotarło do nas, że wejście do klasztoru i na zamek to dwie różne rzeczy. Po chwili dotarliśmy więc do właściwej części zamku, gdzie okazało się, że ze względu na jego aktualne turystyczne znaczenie, dużo bardziej pasowałoby określenie „zamkowy punkt widokowy”. Już bowiem przy kasie biletowej, przyklejona do szyby karteczka dała nam do zrozumienia, że wnętrz zamkowych się tu nie zwiedza, co też przypieczętował bileter, pokazując nam drogę do windy, prowadzącej na znajdujący się na szczycie punkt widokowy.
W przeciwieństwie do wind w Castel Nuovo, tym razem nie towarzyszyła nam obawa, że zamiast dotrzeć na szczyt zamku, wcielimy się w rolę odkrywców neapolitańskich podziemi, gdy lina nie utrzyma tej zawrotnej liczby dwojga osób i spadając w dół szybem windowym odkryjemy nowe podmiejskie zakamarki. Nadal jednak nie był to szczyt windowej technologii, jednak z ulgą doceniliśmy jakikolwiek objaw poprawy w tej kwestii. Być może rodzime windy wywindowały nasze windowe oczekiwania na niestworzenie wysoki poziom, jednak poczucie bezpieczeństwa ciężko mi nazwać fanaberią.



Schronienia przed słonecznym żarem udzielił nam zaś znajdujący się na środku dziedzińca budynek toalet oraz, podobnie jak na Castel dell’Ovo, sala wystawowa przesycona sztuką współczesną.

Z perspektywy odwiedzenia trzech neapolitańskich zamków, doceniliśmy ich liczbę szczególnie ze względu na to, że każdy z nich może zaoferować trochę co innego głodnym wrażeń turystom. Co ciekawe, pomimo obecności tylu zamków w Neapolu, nie natrafiliśmy ani razu na żadną restaurację „Zamkową”.