„Diamenty są wieczne” – śpiewała Shirley Bassey w czołówce kolejnego z filmów o Jamesie Bondzie, noszącym zresztą ten sam przewrotny tytuł. Te z islandzkiej diamentowej plaży z pewnością nie są. To „zwykłe” bryły lodowe, o ile zwykłą godzi się nazwać lodowcową drobnicę, która – po spowodowanej globalnym ociepleniem defragmentacji – zaległa na nabrzeżu spowitym czarnym piaskiem, powstałym ze sproszkowanych skał wulkanicznych. Bondowskie nawiązanie jest w tej historii nieprzypadkowe, bowiem pobliska laguna lodowcowa Jökulsárlón – źródło lodowych „diamentów” – aż dwukrotnie stała się planem filmowym produkcji, w których agent 007 udowadniał, że nie imają się go prawa fizyki ani fizjologii. Jak na ironię, w tym dwuelementowym gronie nie znalazła się bynajmniej ta dowodząca diamentowej wieczności.
Złodziej Czarnego Piasku
Był bardzo późny wieczór, a nawet – wedle tych, co wiedzą, kiedy ranne wstają zorze – środek nocy. Moje myśli zmierzały wyłącznie w jednym kierunku – byle tylko przebyć lotniskową drogę krzyżową i móc wreszcie podjąć upragnioną, lecz niestety nierówną walkę o sen w ciasnym i niewygodnym fotelu samolotowym, wymuszającym przyjęcie pozycji, którą dość dobrze obrazuje opis: „siedzenie na baczność”.
Mentalnie już spałem, wykładając na rentgenowski taśmociąg śmiercionośną pastę do zębów i szampon do włosów, unieszkodliwione przy pomocy przezroczystego woreczka strunowego. Niespiesznie wybudziłem się dopiero wtedy, gdy – mimo tego – mój bagaż wygrał na loterii los na dodatkowe okrążenie w asyście lotniskowych strażników. Zawołany do stanowiska, przy którym wspólnie mieliśmy oglądać zawartość mojej walizki, byłem już niemal pewien, że podejrzenia co do niej wzbudziła próba przemytu prawie kilograma wulkanicznych skałek…
Powodem dostąpienia zaszczytu w postaci ponadprzeciętnej uwagi lotniskowej obsługi okazał się jednak pewien proszek, który – inaczej niż w mokrym śnie celnika – nie był biały ani nie nadawał się za bardzo do wciągania. No chyba, że ktoś zapragnąłby właśnie poprzez śluzówkę wewnętrzną nosa dokonać zjednoczenia z Matką Naturą, występującą pod postacią… czarnego piasku ze słynnej Diamentowej plaży. Pora się przyznać, że to właśnie taką pamiątkę, wobec „niestałości” tutejszych diamentów, zabrałem ze sobą, hołdując zasadzie „przybyłem, zobaczyłem, troszkę zakosiłem”.
Abolicja i czarna herbata
O dziwo, wymiana zdań z urzędnikiem okazała się szybka i oszczędna niczym nowoczesna pralka w klasie energetycznej A+++. Z jego ust padło jedno proste pytanie dociekające, czy we wskazywanym woreczku foliowym zapakowanym dodatkowo w plastikowy pojemnik na żywność, usiłowałem właśnie przewieźć „trochę piasku”.
Po przeprowadzeniu błyskawicznego dialogu z samym sobą, uznałem, że nie byłbym w stanie podważyć tej tezy w choć częściowo przekonujący sposób, a rozsądne wydało mi się więc uniknięcie wytłumaczeń w stylu: „A gdzież tam czarny piasek?! Panie Władzo, to tylko zwykła amfetamina!”. Ku mojemu zaskoczeniu, przyznanie się było najwyżej punktowaną odpowiedzią. Celnik pokiwał ze zrozumieniem głową, nie przyjrzawszy się nawet mojemu trofeum, po czym puścił wolno.
Cóż, czarny piasek – rozdrobniona, wulkaniczna osobliwość, budująca znaczną część wybrzeży Islandii – dla jej mieszkańców jest pewnie tak oczywisty – żeby nie powiedzieć: nudny – jak zorza polarna, do której tęsknią całe rzesze turystów meldujących się co roku za północnym kołem podbiegunowym. Choć faktycznie Diamentowa Plaża to niejedyne miejsce, w którym styk lądu z wodą wyznacza niezachęcający raczej do rozstawiania parawanu ciemny, piaskowy pas, bonus w postaci lodowych brył ma już charakter unikatowy. Ich obecność uwarunkowana jest atlantyckimi falami powstrzymującymi je przed wypłynięciem na pełne wody po opuszczeniu laguny Jökulsárlón.
Diamentowy zawrót głowy
Diamenty nieraz zawróciły ludziom w głowie. A najbardziej chyba pewnemu, dysponującemu zdecydowanie zbyt dużymi zasobami majątkowymi, raperowi, który zyskał międzynarodowy rozgłos niekoniecznie z uwagi na swoją twórczość, lecz w wyniku zainstalowania w czole brylantu wartego 24 miliony dolarów. Czyżby uczynił to w dowód najszczerszej miłości do Mamony i chęci stworzenia z nią intymnej jedności?
„Diamenty” z islandzkiej Diamentowej plaży – choć nie przysporzyłyby nikomu bogactwa – również posiadają predyspozycje w zakresie generowania zawrotów głowy, z tym że bardziej estetycznych, aniżeli materialnych. Szczególnie skutecznie wspomagają je promienie słońca, które zdaje się nie godzić na tak jawny lodowy proceder na swojej warcie.
Źródła
- https://guidetoiceland.is/connect-with-locals/regina/a-winter-visit-to-the-south-coast-of-iceland-all-the-way-to-joekulsarlon-glacial-lagoon
- https://guidetoiceland.is/pl/zaplanuj-trase/diamond-beach