Jakie obrazy rysuje w Twych myślach hasło „wulkan”? Będę zgadywał: skalisty stożek tryskający pod sam nieboskłon żywoczerwoną lawą. Taki widok to pierwszy naziemny etap erupcji, który niesie za sobą kolejne dotyczące zagospodarowania nowo wydobytego materiału, który zastyga niedługo po opuszczeniu krateru. Proces ten odbywa się raptownie, przez co powstające warstwy skalne nie mają możliwości odbycia pełnej krystalizacji do stanu bliskiego wystawnej płycie nagrobnej. Powstają więc nieregularne, dość jednolite kolorystycznie, porowate pola lawowe, których nieuporządkowana struktura warunkuje istnienie jaskiń innych niż te „klasyczne” – krasowe, do których zapewne przywykliśmy. Bohater niniejszego wpisu to właśnie taka „inna” jaskinia: inna, bo powstała w lawie oraz inna, bo odznaczająca się dość prostym, wzdłużnym przebiegiem pretendującym ją do miana „tunelu”.
Kto wydrążył lawowy tunel?
Lawa wydobywająca się przed laty z wulkanu, którego nazwa jest w tej historii godna pominięcia, zastygała nieco szybciej na powierzchni, tworząc skorupę podobną do lodowej pokrywy powstającej zimą na rzece nad wciąż żywym nurtem. Gorąca magma podążała później nowo formującym się korytarzem, zaznaczając poziomy swej bytności na jego ścianach, a kiedy wulkan wyrzygał już to, co miał do wyrzygania, pozostawiła po sobie puste przestrzenie, które można mieć dziś na jedno (kilkusetzłotowe wprawdzie) skinienie.
Raufarhólshellir to czwarty pod względem długości tunel lawowy na Islandii i jeden z dłuższych w Europie. Podziemny korytarz osiąga 1 360 metrów i całkiem pokaźny przekrój – szerokość wynosząca od 10 do 30 metrów nie zmusi nikogo do przeciskania się między skałami, zaś dziesięciometrowe w najwyższych punktach sklepienie nie pochyli żadnej z głów.
Pomimo, iż podziemny ciąg komunikacyjny został uformowany podczas erupcji sprzed ponad pięciu tysięcy lat, udokumentowane próby pomiarowe datowane są dopiero na początek wieku dwudziestego. W 1909 roku piątka śmiałków z Rejkiawiku całkiem trafnie oceniła średnią szerokość lawowego korytarza na 10 sążni (czyli 18 metrów). Nieco gorzej poszło im z długością, którą oszacowali na 538 sążni (984 metry), gubiąc blisko jednej trzeciej faktycznej rozciągłości wzdłużnej tunelu.
Ożywienie chęci do kolejnych prób pomiarowych nastąpiło po połowie stulecia. Podejmowały się ich zespoły ze Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii, a podziemny plan sporządzony przez tych ostatnich, jest wykorzystywany po dziś dzień!
Zima znów zaskoczyła… jaskiniowców
Standardowa trasa turystyczna obejmuje spacer na odcinku około 400 metrów. Choć do jej przemierzenia, zaleca się przyczepnościowe wspomaganie w postaci raków, jest raczej niewymagająca, a zimą nawet odśnieżana.
Zaraz! Jak to odśnieżana?! Przecież, zgodnie z islandzkim powiedzonkiem, pogoda w jaskini jest zawsze taka sama, bez względu na to, jaka aktualnie wersja wydarzeń atmosferycznych rozgrywa się na powierzchni! Nie tym razem, a wszystko za sprawą tak zwanych świetlików, które zyskały całkiem poetyckie określenie, jak na fakt, że z perspektywy przechodnia, są po prostu dziurami w ziemi.
W przypadku Raufarhólshellir owe świetliki to trzy pokaźnych rozmiarów panoramiczne okna w lawowym dachu, przez które do wnętrza jaskini wpadają nie tylko promienie słoneczne, lecz także hydrologiczne wytwory atmosferyczne. Zimową porą jest to zazwyczaj śnieg, który – z uwagi na bezpieczeństwo gości – musiał zostać odgarnięty z głównego, prowadzącego w dużej mierze po metalowych kładkach, ciągu komunikacyjnego.
Tylko nie wpadnijcie do dziury!
Poprzedniego dnia wieczorem, bodaj najpopularniejszy rejkiawicki operator turystyczny urządził bardzo nieudolne polowanie na zorzę polarną, w sześć wypełnionych niemal do ostatnich miejsc autokarów akurat – o ironio – na polu lawowym nad Raufarhólshellir. Przewodniczka Dywizji I Autokaru, do której mnie wcielono, zalecała bardzo ostrożne badanie gruntu pod stopami, strasząc grupę ryzykiem wpadnięcia w dziurę. Wtedy uznałem to za niezbyt śmieszny żart. Podczas zwiedzania tunelu okazało się jednak, że nieprzesadnie sympatyczna opiekunka nie potrafiła żartować nawet nieśmiesznie…
Z drugiej zaś strony, wpadnięcie do takiej dziury, do której nikt wcześniej nie miał jeszcze zaszczytu wpaść, przy założeniu przeżycia tego wpadnięcia i możliwości skomunikowania się ze światem, przyznaje wpadającemu całkiem nobilitującą możliwość nazwania nowo odkrytej za sprawą owego wpadnięcia podziemnej przestrzeni. Oczywiście ten nazewniczy przywilej dotyczyć może także jaskiń odkrytych w sposób nieco mniej widowiskowy, niż kreskówkowe zapadnięcie się pod ziemię, jednak byłoby to wówczas odarte z należytej temu zjawisku dramaturgii, prawda?
Złodzieje pseudostalaktytów
Początkowe okna dachowe to na szczęście tylko powitalne urozmaicenie. Znacznie grubsze w dalszej części tunelu lawowe sklepienie, jak na jaskinię przystało, nie ugięło się już przed ziemskim przyciąganiem. O ewentualnej uległości zastygającej lawy wobec siły grawitacji świadczyć mogłyby tu co najwyżej pseudostalaktyty, które jednak należą już do rzadkości, jako że samozwańczy odwiedzający hurtowo obrywali je, niczym sople ze zderzaka samochodu. Inaczej niż w przypadku „tradycyjnych” jaskiń krasowych, nie były to jednak typowe formy naciekowe, przez co nie „odrosną” choćby i po tysiącach lat.
Obecnie – w realiach regulacji ruchu turystycznego – jedynymi niebiletowanymi bywalcami jaskini są wytrzymujące brak dostępu do światła dziennego bakterie. Można by więc przypuszczać, że pozostałości szaty lawowej są już niezagrożone, jednak na wszelki wypadek przewodnik postraszył, że – zgodnie z nowymi pomysłami legislacyjnymi – ingerencja w lawowe wytwory może skończyć się nawet w jednym z islandzkich więzień, które – wbrew pozorom – naprawdę istnieją. Oberwanie kawałka lawy z jaskiniowego sklepienia, byłoby zaś chyba jedną z oryginalniejszych przyczyn testowania ich skądinąd wysokich standardów.
Serce złamane pod ziemią
Punkt kulminacyjny wycieczki jest zarazem jej punktem zwrotnym, a ściślej – zawrotnym. Dla niektórych staje się zaś ślubnym kobiercem lub podnóżkiem pod oświadczynowy przyklęk. Wyjątkowość miejsca nie jest jednak gwarantem zgodności uczuć. Znana jest bowiem niewiasta, która nie zdecydowała się na oczekiwane „tak”.
Odrzuconemu absztyfikantowi, na otarcie łez pozostała kontemplacja skał wulkanicznych urozmaiconych barwnie przede wszystkim przy pomocy żelaza, siarki i krzemu… a także kolorowych lamp podświetlających to, czego natura nie zdołała dostatecznie wyraziście wyprodukować. Z drugiej jednak strony, jestem przekonany, że właściciel złamanego w podziemiu serca najbardziej doceniłby wówczas ten stały element wycieczki, podczas którego, na niedługą chwilę, przewodnik wyłącza „efekty dyskotekowe”, by umożliwić odwiedzającym wsłuchiwanie się w odgłosy jaskini w całkowitych ciemnościach.
Raz na lawie, raz pod lawą
Tunel lawowy Raufarhólshellir oferuje nietypowe spojrzenie na islandzki wulkanizm, odmienne od dość pospolitych tutaj stożków wulkanicznych. Ponieważ znajduje się około pół godziny drogi od Rejkiawiku łatwo tu trafić nawet bez wypożyczania auta – istnieje możliwość zakupienia biletu z opcją „dowozu”, przejazdy organizują także lokalni operatorzy turystyczni. Na miejscu jest bezpłatny parking oraz naziemne zaplecze turystyczne, w którym odbywa się przygotowanie przed wejściem do tunelu.
Źródła
- https://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/raufarholshellir
- https://icelandictimes.com/there-were-stars-in-this-cave/
- https://thelavatunnel.is/lava-tunnel/