Któż zwróciłby uwagę na tę niepozorną „budę z hot dogami” zajmującą szczelnie wybrukowany skwer w otoczeniu kilku stolików, nad których rozmieszczeniem żaden architekt przestrzeni z pewnością nie uronił ani jednej myśli? A jednak do baru Bæjarins Beztu Pylsur przy ulicy Tryggvagata codziennie ustawiają się wygłodniałe albo po prostu ciekawskie tłumy turystów oraz tubylców.
Hot dog Clintona
Hotdogowy fenomen wyjaśniać może prosta zależność: w Rejkiawiku nie ma zbyt wielu konkurencyjnych przedstawicieli islandzkiej kuchni, a jeśli wzbogadzić smakową optykę o kryterium cenowe, oferta jedzeniowa zawęża się w zasadzie do fastfoodowego światka. Niezbyt przyjazne (szczególnie dla polskich portfeli) uwarunkowania finansowe nie zdołałyby jednak sprawdzić się w roli wyłącznego czynnika rozrodczego legendy, jaką obrosło to miejsce.
Do jego uświęcenia niewątpliwie przyczynił się Bill Clinton, który w 2004 roku odwiedził Rejkiawik celem uczestnictwa w konferencji UNESCO. Pomimo iż przyzwyczajenia żywieniowe głowy Stanów Zjednoczonych obwarowane były wówczas dietetycznymi ograniczeniami, naraziła ona żołądek na konieczność przyswojenia hot doga z samą musztardą, zapoczątkowując tym samym trend nazywania tego skromniejszego wydania islandzkiego przysmaku swym nazwiskiem.
Oprócz najcenniejszego obywatela Stanów Zjednoczonych, bar zwabił też między innymi frontmana zespołu Metallica, Charliego Sheena czy Kim Kardashian. Dlaczego mam wrażenie, że ta ostatnia mogła mieć niebagatelny wpływ na preferencje żywieniowe amerykańskich turystów w Rejkiawiku…
Hot dog Makłowicza
Prawdziwym Polakom nie zawrócą jednak w głowie gwiazdy Holywood ani nawet formalny przywódca kraju właściwego dla lokalizacji tejże wylęgarni celebrytów. Potomkowie Piasta i Kraka ciepło w sercu poczują dopiero na wieść o tym, że słynną budkę odwiedził w czasie nagrywania kulinarnej relacji z Rejkiawiku Robert Makłowicz.
W przeciwieństwie do Clintona, wielopokoleniowy autorytet kulinarny nie stronił od dodatków, w skład których wchodziły: surowa i prażona cebula podawane – inaczej niż zazwyczaj – jako posłanie dla kładącej się nań parówki, a także nakrywające ją musztarda i sos remuladowy.
A na deser Prince Polo
Choć gromadzące się przed lokalem kolejki mają skłonności do zniechęcania potencjalnych klientów długim czasem oczekiwania, nie warto się zrażać. Obsługa zyskała bowiem, nie tracąc przy tym sympatycznych uśmiechów z twarzy, szybkościowy certyfikat jakości godny mechaników Formuły 1.
Zawrotne tempo pracy przypuszczalnie warunkuje sposób naliczania wynagrodzenia powiązany z liczbą sprzedanych hot dogów, a także uproszczone do minimum menu, w którym pozycja „hot dog” pojawia się jednokrotnie. Wybór dania głównego wydaje się więc oczywisty i co najwyżej możliwy do wzbogacenia napojem lub słodkimi dodatkami, wśród których oprócz lokalnej czekolady znalazł się… baton Prince Polo.
Dobrze nam znany z rodzimych działów ze słodyczami wafelek uznawany wręcz bywa za najpopularniejszy w całej Islandii. Na tutejsze półki trafił już w inaugurującym polską produkcję roku 1955 i od tamtej pory cieszy się równoległą, choć rozdzieloną ponad dwoma tysiącami kilometrów, popularnością. Szacuje się, że na „wyspiarskiego łebka” rocznie przypada średnio aż pół kilo batonów w złocistej folii.
Wskaźnik ten był nawet dwukrotnie wyższy w roku 1970, kiedy ścisłe wówczas islandzkie restrykcje w handlu międzynarodowym przepuściły przez swoje sito akurat przysmak zza żelaznej kurtyny, który został sprytnie zakwalifikowany, jako dopuszczony przepisami biszkopt. Wyraz sympatii dla „kreatywnego biszkoptu” wyraził nawet wizytujący Polskę w 1999 roku islandzki prezydent, przyznając że „całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach – amerykańskiej Coca-Coli i polskim Prince Polo”.
Hotdogowa pielgrzymka
Ulegnięcia choćby jednemu hot dogowi nawet nie będę rekomendował, uznając to za obowiązkowy punkt programu każdej wycieczki na Islandię. Śmiem jednak agitować za odbyciem pielgrzymki właśnie do tego konkretnego miejsca, pomimo iż nie jest to jedyny islandzki lokal serwujący hot dogi ani nawet jedyny punkt rodzinnego biznesu Bæjarins Beztu Pylsur założonego w 1937 roku. To właśnie w budce przy Tryggvagatcie gościł przecież były prezydent Stanów Zjednoczonych oraz człowiek, który – gdyby tylko został wybrany na prezydenta Rzeczypospolitej – jako jedyny miałby szansę pogodzić wszystkich Polaków.
Źródła
- https://bbp.is/
- https://icelandnews.is/informacje/z-kraju/prince-polo-najpopularniejszym-wafelkiem-w-islandii
- https://podroze.gazeta.pl/podroze/7,114158,15452911,u-nas-newsem-byl-stan-wojenny-a-u-nich-ze-zabraklo-prince.html
- https://wakeupreykjavik.com/icelandic-hot-dog
- https://youtu.be/gUxTzqjqEv8?t=301