„A może chodźmy do Maca?” – to zdanie na pewno nie padnie na Islandii z jednej bardzo prostej przyczyny – McDonald’s wyprowadził się stąd w 2009 roku. Do wykurzenia globalnego fastfoodowego giganta walnie przyczynił się zainaugurowany rok wcześniej i bardzo wyraźnie tu odczuwalny kryzys ekonomiczny. Załamanie kursu islandzkiej korony wykończyło Złote Łuki, skazane na obwarowany wysokimi opłatami celnymi import większości składników. Świętej pamięci McDonald’s od podjęcia próby podboju Islandii w 1993 roku zdążył dorobić się zaledwie trzech restauracji i to wyłącznie na terenie stolicy.
Kraj, który wzgardził Big Makiem
Pierwsze w historii świata ogólnokrajowe bankructwo McDonald’sa pewien Islandczyk uczcił nietypowym „tortem” w postaci kultowego pod Złotymi Łukami połączenia: cheeseburgera z frytkami. Mówi się wręcz, że Hjörtur Smárason upolował ostatnią w kraju, pożenioną z zawierającymi śladowe ilości ziemniaka, smażonymi na głębokim oleju paskami, kanapkę spod znaku amerykańskiego fast foodu, nim zarządzająca franczyzą spółka przekształciła odarte z logotypów restauracje w lokalną sieć Metro, na marginesie będącą jedynym rejkiawickim metrem.
Cheesburgerowa pamiątka międzynarodowy rozgłos zyskała po upływie trzyletniej kwarantanny. Zaskoczony nadspodziewanie dobrym jej stanem Hjörtur, mógł wówczas śmiało tytułować się nie konsumentem, lecz inwestorem. Powstrzymując się od spałaszowania reliktu makdonaldowej przeszłości, przyczynił się bowiem do lawinowego wzrostu jej wartości.
„Coś z niczego” zamiast do kubła na śmieci, trafiło w 2012 roku do gabloty w islandzkim muzeum narodowym, a po nasyceniu wzroku odwiedzających – niczym najznamienitsze dzieło sztuki albo święty obraz – wyruszyło w pielgrzymkę… po tutejszych obiektach noclegowych. Zakończywszy kilkuletnią wizytę w Bus Hostelu, którego cennik uwzględnił rzecz jasna odwiedziny Jego Wiecznej Świeżości, obwoźny eksponat zaszczycił swą obecnością dom gościnny Snotra położony około stu kilometrów na wschód od Rejkiawiku.
Globalny kontra lokalny
McDonald’s to bynajmniej nie jedyny międzynarodowy biznes, jakiego brakuje w Krainie Ognia i Lodu. Co bardziej kosmopolityczni Islandczycy łzę uronią też z tęsknoty za Starbucksem, Uberem czy Amazonem (które jednak swą ewentualną islandzką ekspansję mają dopiero przed sobą). Smutki na szczęście mogą utopić w Coca‑Coli… i zagryźć burgerem w jednym z barów sieci Tommi’s Burger Joint, która – w odróżnieniu od Metra czy Aktu Taktu – nie próbuje podrabiać amerykańskiego pierwowzoru.
Być może właśnie dlatego, że miejscowy konkurent wyniósł konsumpcję burgera na wyższy poziom doznań, zajął miejsca w sercach Islandczyków, nie dając się w nich rozgościć żalowi napędzanemu syndromem odstawiennym makdonaldyzacji w jej najczystszej postaci. Pierwszą świątynię lokalnego odłamu burgerowego wyznania otwarto w 2004 roku. Obecnie na wiernych wyznawców oraz tych, którzy burgerowy chrzest w nowej odsłonie mają jeszcze przed sobą, czeka dziewięć lokali. Jak na islandzkie standardy „sieciówkowe”, ta liczebność to naprawdę przyzwoity wynik, tym bardziej, że zajęły one miejsce nie tylko na planie Rejkiawiku, lecz na całej mapie Islandii.
Burgerowy poseł
Przybliżmy jeszcze podobiznę ojca założyciela – groźnie łypiący z przyportowego oddziału swojej burgerowni Tommi to tak naprawdę poważny jegomość po siedemdziesiątce, pan poseł Tómas Tómasson, który podniósł poprzeczkę wieku, w jakim dziewiczemu kandydatowi udało się uzyskać mandat do islandzkiego parlamentu. Czy osiągnął to dzięki temu „plakatowi wyborczemu”, na którym śmiało można by go pomylić z wodzem wikingów?
Tommi miłość do burgerów wyssał z mlekiem Alma Mater – florydzkiego uniwersytetu, na którym ukończył kierunek „zarządzanie restauracją”. Podejść do własnego kulinarnego biznesu zanotował w swej biografii kilka, a to najnowsze, okrzyknięte sukcesem przez liczne grono fanów, zrodziło się w jego głowie podczas podróży do Buenos Aires, w czasie której zamierzał nauczyć się tanga. Skoro, gdzieś pomiędzy krokiem podstawowym a obrotami, był w stanie rozmyślać o otulonej dwoma kawałkami bułki wołowinie, nic chyba dziwnego, że klienci uwierzyli w autentyczność jego burgerowej wizji.
Na ten moment Tommi’s Burger Joint, poza rodzimym rynkiem, zagościł także w Anglii, Danii i Niemczech. Chciałbym z tego miejsca nieśmiało zasugerować, że idealną klamrą kompozycyjną dla ekspansji zagranicznej burgerowej sieci wydaje się oddział w Argentynie.
Dobry burger nie jest zły
Bar Tommi’s Burger Joint pod adresem Geirsgata 1 w portowej części Rejkiawiku to niejedyny lokal sieci w stolicy. Jego niewielkie rozmiary oraz podobizna założyciela zwabiły mnie dość unikalnym tłem nastrojowym pod konsumpcję burgera, który skądinąd okazał się całkiem przystępnym cenowo posiłkiem jakościowo bliższym ofercie restauracyjnej. Poza tym, któż by nie chciał spróbować kanapki z sieciówki parlamentarzysty‑seniora?
Źródła
- https://bushostelreykjavik.com/last-mcdonalds-in-iceland
- https://en.wikipedia.org/wiki/Metro_(restaurant_chain)
- https://en.wikipedia.org/wiki/T%C3%B3mas_A._T%C3%B3masson
- https://guidetoiceland.is/best-of-iceland/iceland-did-it-first-in-the-world
- https://icelandreview.com/news/mcdonalds-closes-shop-iceland/
- https://indiatimes.com/trending/social-relevance/iceland-has-preserved-its-last-big-mac-meal-from-mcdonalds-560904.html
- https://mashed.com/227896/the-real-reason-iceland-closed-all-its-mcdonalds-locations/
- https://snotrahouse.is/
- https://snotrahouse.is/last-mcdonalds/
- https://tommis.is/
- https://tommis.is/joint/geirsgata/
- https://tommis.is/tommis/
- https://tufaq.com/en/iceland/reykjavik/last-mcdonalds-meal-iceland_cam_9534