Halo, halo! Czy są tu jeszcze tacy, którzy uchowali się przed topową islandzką ciekawostką obwieszczającą wszem wobec, że polski gejzer, angielski geyser, hiszpański géiser, szwedzki gejser czy nawet uzbecki geyzer i litewski geizeris zawdzięczają swoje brzmienie najsłynniejszemu gejzerowi na Islandii określanemu właśnie imieniem Geysir? Doprawdy trudno na międzynarodowej palecie językowej znaleźć jakiś wyrazisty odchył od tej normy. Wycieczki uwzględniające w swym planie obszar geotermalny w dolinie Haukadalur zyskały więc status kultowych turystycznych pielgrzymek do korzeni i to nie tylko samego nazewnictwa gejzerowego, lecz do zjawiska samego w sobie.
Geysir ma znaczenie
Czy potencjalnie chwytliwe wymienianie gejzerowych oblicz w językach z różnych stron globu nie przyćmiło przypadkiem ciekawości poznania znaczeniowego sensu pierwowzoru? A może pod islandzkim Geysirem kryje się jakieś obraźliwe określenie, które pośrednio inkorporowane zostało do mowy tak wielu narodów i stanowi dziś powszechną, lecz zawoalowaną obelgę?
Na szczęście, o polityczną poprawność Geysira możemy być spokojni – emanuje on co najwyżej etymologiczną logiką i prostotą, w żadnym zaś razie wulgarnością czy pogardą. Islandzkie określenie geysir oznacza bowiem ni mniej, ni więcej, jak po prostu „wytryśnięcie”, a ponieważ sięgające – w niezbyt udolnych próbach statystycznego uogólnienia – nawet siedemdziesięciu metrów fontanny Geysira z dawien dawna uznawane były za najsłynniejsze w kraju, zyskał on status nazwy własnej.
Dziadek Geysir
Pierwsze wytryśnięcia Wytryśnięcia historycznie odnotowane zostały już w XIII stuleciu, a jego międzynarodowe nazewnicze ojcostwo bierze swój początek w roku 1647. Badania wskazują natomiast, że gejzerowy pionier istnieje od około dziesięciu tysięcy lat. Choć jeszcze pod koniec pierwszej dekady XX wieku wybuchał w półgodzinnych cyklach, od roku 1916 szef wszystkich gejzerów uznawany jest za nieaktywny z powodu przytkania gromadzącymi się w jego kanałach osadami geologicznymi. Trzeba pogodzić się więc z myślą, że borykający się z miażdżycą, a nawet zakrzepicą, dziadek Geysir odszedł na zasłużoną emeryturę, całkowicie tracąc swój dawny wigor.
Aby ożywić staruszka, Islandczycy wykopali w okolicach jego ujścia kanał udrażniający. W 1981 roku rozpoczął się wątpliwy ekologicznie proces szprycowania przezeń seniora… mydłem, które było w stanie wygenerować jednorazowe pokazy na specjalne okazje. W latach dziewięćdziesiątych uznano jednak, że wybuchy najsłynniejszego gejzeru na świecie, to chyba jednak trochę co innego, niż honorowa salwa armatnia i zdecydowano się zaprzestać tego procederu.
Wieczny odpoczynek Geysira zmącić więc mogą już tylko czynniki naturalne – z pewnością zaliczyć można do nich trzęsienie ziemi z 2000 roku, które najwidoczniej ożywiłoby nawet „nieboszczyka”. Sir Geysir wypluł wówczas wodę na wysokość aż 122 metrów. Wynik ten, z tego co badaczom wiadomo, pobił wcześniej tylko raz, za czasów swej „dojrzałej młodości” – w 1845 roku, gdy wodną salwą połaskotał powietrze 170 metrów ponad swym ujściem.
Dziedzictwo Geysira: syn Strokkur i jego potomstwo
Na szczęście nie ma tego złego, bowiem tektonika płyt litosfery powołała na świat godnego kontynuatora tryskających tradycji. Strokkur śmiało mógłby być synem Geysira, lecz – tak samo, jak przodek – dość już leciwym, bowiem pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1789 roku, kiedy to trzęsienie ziemi przetasowało podziemny porządek geologiczny, formując kanał nowego gejzeru. Strokkur wydaje się jednak nie zdawać sobie sprawy ze swego zaawansowanego wieku, manifestując swą sprawność, wyrzucając co kilka minut wodne salwy na wysokości sięgające nawet czterdziestu metrów. Jego sumienność i konsekwencja doceniane są przez turystów – żodyn z odwiedzających pole geotermalne doliny Haukadalur nie zdąży się nawet zniecierpliwić, nim będzie miał szałowe zdjęcia do rozsyłania znajomym.
Nawet krótkie oczekiwanie na aktywność naturalnej fontanny umotywować może sens islandzkiego powiedzonka manifestującego raptowną zmienność warunków pogodowych. Zgodnie z nim „jeśli nie podoba Ci się aktualna pogoda, wystarczy poczekać tylko pięć minut”. W znakomitej większości przypadków faktycznie się ono sprawdza – żadnego ze strokkurowych pokazów nie oglądałem bowiem w towarzystwie tej samej aury atmosferycznej, zaś ostatni seans – odbyty z zaaranżowanego na pobliskim wzgórzu punktu widokowego, za sprawą niespodziewanej kilkuminutowej zawiei śnieżnej, okazał się niemal niedostrzegalny. Pogodowe „ja” Matki Natury bywa przy tym o tyle kapryśne, że nadzwyczaj szybko kręci kołem fortuny akurat wtedy, gdy aktualne warunki atmosferyczne sprzyjają bytności homo sapiens na planecie Ziemi, zaś – kiedy akurat rozpętała potężną zawieruchę czy ulewę – zdaje się pozostawać nieczuła na rodzaj ludzki, popadając w antysprawczy marazm.
Łapy precz od naszego gejzeru!
Nawet najwyższych lotów wodne show może okazać się jednak niewystarczająco interesujące, jeśli oprzeć się wyłącznie na unikalnych w skali świata walorach przyrodniczych. Być może Marco Evaristti, chilijski artysta‑skandalista, dotarłszy do bezbarwnej geologicznej fontanny, stanął, podrapał się kreatywnie po głowie, w której na pewno kłębiła się wówczas masa artystycznych idei i zakrzyknął: „Tak nie może być!”.
Opis ten nosi pewne znamiona podkoloryzowywania rzeczywistości, jednak na pewno nie większego niż to, które Evaristti zastosował wobec Strokkura, pojąc go… pięcioma litrami czerwonego barwnika. Niewiele pomogły tłumaczenia, że różowy rozbryzg uzyskany został przy pomocy naturalnych wyciągów z owoców. Opinia publiczna pozostała nieczuła na potencjalną wartość artystyczną zaistniałego zjawiska, piętnując samowolę prowodyra oraz efekty koloryzujące, długofalowo plamiące unikalny obszar zjawisk geotermalnych.
Gdyby ktoś, w przypływie dobroci serca, nosił się teraz z zamiarem utworzenia zbiórki finansującej koszty zakupu sztalugi i kilku płócien dla niedofinansowanego malarza, spieszę wyjaśnić, że obdarowany wcale nie ucieszyłby się z takowego podarunku. Znacznie bardziej doceniłby zaś bilet lotniczy do kraju, w którym jeszcze niczego nie zmalował. Gejzerowa prowokacja to bowiem niejedyne kontrowersyjne dzieło Evaristtiego, który na swoim koncie ma już chociażby przemalowanie zamarzniętego wodospadu w norweskiej miejscowości Hovden.
Cóż, na współczesnym rynku artystycznym, bardzo trudno przebić się do świadomości odbiorcy. Próbę Chilijczyka, który tytułuje się pejzażystą w nieznanym chyba dotąd tego słowa znaczeniu, wedle którego nie maluje on krajobrazu, lecz właśnie na krajobrazie, uznać można za jedną z bardziej wyszukanych. Kieruje się on przy tym względnie prostą, jak na powodujące nim zawiłości artystycznego umysłu, logiką. Zgodnie z nią – skoro adorowanej kobiecie podarowuje się pierścionek zaręczynowy, uwielbianej przez niego naturze, do emocjonalnego związku z którą otwarcie się przyznaje, także należy się swoista „dekoracja”.
Jego zdaniem, islandzki naród powinien być więc wdzięczny za objawienie mu nieznanego dotąd oblicza gejzeru. Artystyczną śmiałość, zwaną przez niektórych wandalizmem, tłumaczy ogólnodostępnością natury, która nie powinna podlegać żadnym ograniczeniom. Nieco innego zdania była islandzka policja, nakładając na Chilijczyka karę w wysokości stu tysięcy islandzkich koron – brzmi groźnie, ale ta pozornie wielka suma w dniu zdarzenia warta była 2 710 złotych. To wprawdzie wciąż dużo, jak na specjalny bilet wstępu do darmowej atrakcji turystycznej, jednak ostatecznie Chilijczyk, niezamierzający bynajmniej ponosić dodatkowych kosztów swej ulotnej instalacji, i tak dowiódł niewinności przed islandzkim sądem. Niechaj wystarczającym dowodem jego wspaniałomyślności będzie więc to, że nie domagał się od islandzkiego rządu wynagrodzenia za swoje dzieło.
Must have Islandii
Mocą blogowego przekazu kulturalnie sugeruję, aby esencja islandzkiej geotermii manifestowana przez Geisyra, Strokkura i spółkę, stała się obowiązkowym punktem każdej wycieczki na Islandię. O ile dylemat decyzyjny między do porzygu turystycznymi basenami termalnymi Blue Lagoon, a rozsianymi po całej wyspie dzikimi „jacuzziami” wydaje się dopuszczalny, a nawet uzasadniony, o tyle materializacji wikipedycznej notki dotyczącej hasła gejzer naprawdę nie wypada pomijać, choćby trzeba było wepchnąć do gorących źródeł kilku niesfornych turystów pozbawionych zmysłu przestrzennego. Co? Ja to naprawdę napisałem?!
Źródła
- https://artlyst.com/news/danishchilean-artist-jailed-for-dyeing-icelandic-geyser-pink/
- https://britannica.com/place/Geysir
- https://currency-converter.org.uk/currency-rates/historical/table/ISK-PLN.html
- https://evaristti.com/pink-state-the-red-crack-project
- https://grapevine.is/news/2015/04/26/artist-who-dyed-geyser-refuses-to-pay-fine-leaves-country/
- https://grapevine.is/news/2016/07/06/pink-geysir-artist-cleared-of-all-charges/
- https://guidetoiceland.is/pl/wszystko-co-najlepsze-na-islandii/top-9-wycieczek-objazdowych
- https://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/geysir
- https://icelandmonitor.mbl.is/news/nature_and_travel/2016/02/21/rare_eruption_of_iceland_s_most_famous_hot_spring_g/
- https://icelandmonitor.mbl.is/news/news/2015/04/24/uproar_as_artist_dyes_geysir_pink/
- https://icelandmonitor.mbl.is/news/news/2015/04/25/artist_refuses_to_pay_fine/
- https://indifferentlanguages.com/words/geyser
- https://news.artnet.com/art-world/marco-evaristti-pink-geyser-iceland-292533