Było niedzielne przedpołudnie, rozregulowany kogut naszych gospodarzy obwieścił siedemnaście minut po dziewiątej, a ulice Gattendorfu nadal przypominały krajobraz po, nomen omen, epidemiczny. Pewne nadzieje na zaludnienie tej niewielkiej mieścinki zwiastowało samochodowe zgromadzenie pod centralnie położonym kościołem. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby te trzy pojazdy na krzyż sprzed domostw na kościelny parking przestawiły duchy, a obwieszczające godzinę dziesiątą dzwony były sterowane automatycznie. Zamiast fraternizowania się z widmem austriackiego zaludnienia, tego poranka podjęliśmy ponowną próbę przekonania się, jak bezkresne są jeziorne odmęty Neusiedler See tonące wczoraj w ciemnościach nocy. Tym razem za punkt obserwacyjny obraliśmy nadwodną ostoję świętego (i chyba niezbyt taniego) spokoju w Breitenbrunn.
Breitenbrunn




Kemping zajmujący jeziorny brzeg na końcu drogi prowadzącej z centrum miasteczka wydał się nam miejscem niezwykłym, w którym w symbiozie, pod słomianym parasolem, na poletkach zielonej, krótko przystrzyżonej trawy, na kocu rozłożonym na krzywdzącej nieco kręgosłup kamienistej plaży i wreszcie w lodowatej, jak na nasze standardy, jeziornej wodzie funkcjonują, nie tylko nie skacząc sobie do gardeł, ale nawet wypoczywając: doświadczeni żeglarze, nastoletni kitesurferzy, zapaleni karciarze z kategorii wiekowej 50+ czy rodziny z małymi dziećmi. Jak to się dzieje, że linka od kite’a nie zaplątała się w niczyj żagiel, a żaden brzdąc nie sparaliżował emocjonującej partyjki brydża? Doprawdy, nie mamy pojęcia! Tym bardziej, że jako półgodzinni przejezdni nie trafiliśmy do grona pełnoprawnych wypoczynkowiczów, a wyrazem tego była próba łydkowego zamachu przeprowadzona przez zapatrzoną w ziemię kilkulatkę na dziecięcym rowerku, którego tor jazdy zdekalibrowała nierówna kamienista nawierzchnia.



W tych atrakcyjnych, choć z lekka wietrznych i oziębłych (co jednak zrozumiałe o tej porze roku) okolicznościach przyrody gotowi byliśmy spędzić resztę wyjazdu. Cóż jednak w tej sytuacji z majestatycznymi alpejskimi szczytami owiniętymi serpentynami malowniczych, krętych górskich dróg czy zatopionymi pomiędzy nimi soczyście zielonymi dolinami pełnymi urokliwych góralskich pensjonatów? Czekające na wyciągnięcie ręki niezapomniane widoki, same się przecież nie zobaczą, żeby potem nie dać się już nigdy odzobaczyć i na zawsze zająć w pamięci szufladkę z napisem „moje miejsce na Ziemi”. Pora więc zapinać pasy i czym prędzej odpalać silnik, aby zdążyć opuścić kempingowy parking, nie przekroczywszy darmowej godziny postoju! Cała na zachód i niech odbierające jeszcze w samochodowym odtwarzaczu słowackie radio straci w końcu zasięg!
Wiener Neustadt
Ponieważ u podstaw założeń tego wyjazdu leżało tak modne ostatnio w turystyce motto „gdzie nas oczy poniosą”, bez najmniejszego żalu zadowoliliśmy się jedynie panoramą stolicy Burgenlandu – Eisenstadt. Miejsce wieloletniej pracy na dworze Esterházych oraz wystawnego pochówku Josepha Haydna sprawiło, że gałki oczne przesyconej muzykologicznymi wykładami Gabi natychmiast odwróciły się w przeciwną stronę, tym bardziej, że na kolanach trzymała właśnie laptopa, na którym w naukowych bólach powoływała do życia kolejny esej zaliczeniowy. Wystraszeni dalekosiężnością haydnowskiego widma, zatrzymaliśmy się więc dopiero w Wiener Neustadt, które z Wiedniem, poza nazwą oznaczającą ni mniej ni więcej niż Nowe Miasto Wiedeńskie, nie ma chyba nic wspólnego.

Jako założenie administracyjne przeszło półtora tysiąclecia młodsze od Wiednia, blisko siedmiokrotnie mniejsze od Wiednia i ponad czterdziestokrotnie mniej ludne od Wiednia, Wiener Neustadt wydaje się nie mieć żadnych szans w wiedeńskim pojedynku. Nam jednak musiało Wiedeń zastąpić, bowiem jedynym bodaj pewnym punktem naszej wyprawy było… nieodwiedzanie stolicy Austrii, w obawie przed natrafieniem w niej na turystyczną czarną dziurę, która mogłaby pochłonąć cały wyjazd. Zaparkowawszy samochód na darmowym w niedziele parkingu (Wiener Neustadt zyskał dużego dodatniego plusa już na starcie) pozwoliliśmy się oczarować wiedeńskiemu nazewniczemu pociotkowi.















Bez względu na rynkowo-sakralne starania, można być niemal pewnym, że Wiener Neustadt w wiedeńskiej pogoni wyżej określonego poziomu nie podskoczy. Ale czy musi? Absolutnie nie! Miasteczko zachowuje swój unikatowy charakter, będąc… sobą. W tym jestestwie jest zaś coś, czego nie ma nawet osławiona austriacka stolica, w której – według międzynarodowego badania firmy konsultingowej Mercer – żyje się najlepiej na świecie. Wiedeń może bowiem tylko pomarzyć o członkostwie w stowarzyszeniu europejskich Nowych Miast. Uprzedzając pytanie – tak, naprawdę istnieje takowe stowarzyszenie i na chwilę obecną zrzesza aż 37 miast, gmin oraz dzielnic z nowomiejskim członem w nazwie. Wśród dominujących w zestawieniu przedstawicieli niemieckich znaleźli się też ambasadorzy Austrii właśnie, a także Węgier, Czech, Holandii, Słowacji, Rumunii i… Polski. Kraj nad Wisłą godnie reprezentowany jest przez Nowe Miasto nad Pilicą. Zdaniem ekspertów, stowarzyszenie ma przed sobą ważną misję do spełnienia i znajduje się dopiero na początku drogi jedności, bowiem człon „Nowe Miasto” w międzynarodowym nazewnictwie administracyjnym występuje podobno ponad sześciusetkrotnie.



Idąc dalej tropem podkopywania autorytetu austriackiej stolicy, natrafiłem na ciekawą zawiłość administracyjną, według której Wiener Neustadt jest stolicą powiatu Wiener Neustadt-Land, pomimo tego, że położony jest poza jego terytorium. Wiedeń stanowy zaś odrębny kraj związkowy i w całości znajduje się w jego obrębie skoro tworzy go wyłącznie jego terytorium – nuda.

Prawdziwa nobilitacja Wiener Neustadt nie skrywa się jednak w administracyjnym rozgardiaszu ani przynależności do „ligi Nowych Miast”, lecz na kartach historii dawnej. Choć miasto założyli w 1192 roku Babenbergowie, na dobre rozsławił je dopiero cesarz Fryderyk III, który urządził tu swoją oficjalną siedzibę, szukając ucieczki od wiedeńskich protestów obywatelskich. W geście wdzięczności za spokój i schronienie na trwający ponad czterdzieści lat okres jego rządów w XV wieku, władca określił swoje nowe lokum „wiecznie lojalnym miastem”.





Park Krajobrazowy Hohe Wand
My tu gadu gadu o historii, cesarzach i zabytkach, a Alpy same się przecież nie odkryją. Po spacerze w Wiener Neustadt przyszedł więc wreszcie czas na przedsmak alpejskiej potęgi położony zaledwie około pół godziny drogi od stolicy Wiedeńskiego Nowego Miasta. Zalesiony krasowy płaskowyż Hohe Wand w Alpach Wiedeńskich to platforma o długości ośmiu kilometrów i szerokości dwóch i pół kilometra. Najważniejszą cechą tego podniebnego tarasu jest jednak jego ponadtysiącmetrowa wysokość, która w najwyższym punkcie wynosi 1132 metry n.p.m. To właśnie dzięki tym wskazaniom oraz położeniu w bezpośrednim południowo-wschodnim sąsiedztwie terenów dolinnych nazwa wyniesienia oznaczająca Wysoką Ścianę zyskała potężne uzasadnienie.


Zdobycie skalnej ściany od lat trzydziestych ubiegłego wieku porównywalne jest z zaparkowaniem samochodu na szczycie parkingu wielopoziomowego wyposażonego w potężną spiralę międzypiętrową, z tą podstawową różnicą, że przemieszczanie się po garażach samochodowych nie należy do zajęć estetycznie oszałamiających. Oddana do użytku w 1932 roku płatna droga zapewniła nam niezliczoną ilość bliskich spotkań czołowych na krętych, stromych i często zwężających się serpentynach. Jako że było to pierwsze nasze starcie z austriackimi szczytami, trasa na Hohe Wand, tak różna od dotychczas dominujących na mapie nudnych autostrad i krajówek, zapisała się złotymi drukowanymi zgłoskami we wspomnieniowym dzienniczku podróży. Choć czekające na nas w sercu Austrii górskie krajobrazy wielokrotnie przebiły kilka dni później tutejsze widoki, to właśnie ten podjazd wydał nam się najbardziej ciasny i kręty. Podczas, gdy na popularnych austriackich trasach alpejskich widok autokaru pełnego głodnych zdjęć turystów to rozmemłany i zeschły chleb powszedni, podjazd pod Hohe Wand wydaje się być prawdziwym wyzwaniem dla kierowców pojazdów powyżej kategorii B, o ile w ogóle dopuszczone są tutaj do ruchu.

A skoro o ścianach mowa, to muszą być też półki. W tej roli występuje tu taras widokowy Skywalk, górujący 150 metrów nad widocznym zeń niemal bezkresnym krajobrazem. Fotograficzny skraj metalowej konstrukcji zapewnia aż ośmiometrowy dystans od skraju skały, do której został przytwierdzony, przez co potęgowane silnym wiatrem wrażenia podniebnego spaceru całkiem skutecznie zbliżają się do ukrytego w nazwie platformy zamysłu konstruktorskiego.




Choć naciągana matematyka podpowiada, że powierzchnia płaskowyżowego stołu wynosi aż dwadzieścia kilometrów kwadratowych, szturmujący tutejsze szlaki weekendowi spacerowicze o mało nie pospychali się ze skalnej krawędzi. Zapewne znaczna cześć z nich to wiedeńczycy – wszak ze stolicy Austrii można tu dotrzeć w niecała godzinę – i właśnie dlatego Hohe Wand należy do wiedeńskich Hausbergów – lokalnych, „domowych” gór, służących jako tereny rekreacyjne mieszkańcom okolicznego miasta, w pobliżu którego się znajdują.










Wąwóz Johannesbachklamm
Ścigający nas od Eisenstadt duch Josepha Haydna dopadł nas, gdy – niczego się nie spodziewając – zniżyliśmy się z powrotem do poziomu doliny po hohewandowych wyniesieniach. Jego wysłannik przypuścił atak w pobliskim wąwozie strumienia Johannesbach, o którym ze wszech miar można by przypuszczać, że nazwę swą zawdzięcza Johannesowi Bachowi – synowi protoplasty umuzykalnionego rodu Bachów.
Bardziej jednak niż pozostający w cieniu swego sławnego prawnuka – Jana Sebastiana Bacha, muzyk, napracował się jego imiennik – strumień, który w wapieniu Wetterstein wydrążył kilometrowy wąwóz o głębokości nawet sześćdziesięciu metrów. A skoro szczelinę tę sprawił wodny ciek Johannesbach, nie trudno się domyślić, że efekt tej pracy także zyskał jego imię – Johannesbachklamm (Wąwóz Johannesbach).







Dlaczego Słońce we wrześniu zachodzi już tak wcześnie?! Kiedy Matka Ziemia gasi światło, odpada przecież znaczna część turystycznych możliwości. Wcześniej wachlarz biletowanych atrakcji eliminują zaś ograniczone godziny otwarcia, w ramach których 18:00 to naprawdę rzadko spotykana i niemal nigdy nieprzekraczalna górna granica.




Gdy wybrzmiał dźwięk migawki, wpuszczającej do aparatu ostatnie odbite już zza horyzontu promienie słoneczne, przyszedł czas na sakramentalne pytanie: co dalej? O kolacji w przytulnej knajpce mogliśmy już w zasadzie tylko pomarzyć, jako że większość jadłodajni, szczególnie w mniejszych miejscowościach, upodabniania się w kwestii otwartości do galerii i muzeów. Poszukiwania miejsc noclegowych, w miarę upływu czasu brutalnie ograniczają zaś przyjęte wymagania, dlatego szybko zrezygnowaliśmy z kwatery z kuchnią. Nie tak daleko – niecałe półtorej godziny drogi od miejsca naszych rozterek – znalazł się na szczęście wymarzony nocleg, którego udzielił nam po nocnej trasie bardzo przyjazny hostel sHome w Grazie.


Po wypakowaniu przenośnego dobytku pozostała jeszcze odroczona siłą rzeczy na czas podróży kwestia kolacji, w której roli – mimo starań obsługi – nie wystąpiły powitalne minipaczuszki misi Haribo. Jako że na wyposażenie pokoiku, z kategorii AGD składała się wyłącznie niewielka lodówka, o partyzanckim nawet gotowaniu z wykorzystaniem domowych zapasów mogliśmy zapomnieć. Impulsy wysyłane do mózgu z kończyn dolnych dały zaś znać, że nocne poszukiwania całodobowego fastfoodu to naprawdę kiepski pomysł.
Najmniejszej liczby przyborów kuchennych brakowało nam do przygotowania dania w stylu gorącego kubka. Mieliśmy już przecież rzeczony gorący kubek, potrzebowaliśmy więc jedynie wrzątku i choćby jednej łyżki. Ponadto, menu postanowiliśmy urozmaicić wegańskimi kiełbaskami, które bez trudu pokroiliśmy scyzorykiem, by zmieszać je z wciąż suchą zawartością obu kubełków.
Jako że e-recepcjonista mimo polskiej wersji językowej, nie okazał się w tej kwestii zbyt pomocny, byliśmy zdani wyłącznie na siebie, a właściwie na… łaskę kolejnej maszyny – ogólnodostępnego automatu kawowego, który – dzięki Bogu – wypluwał z siebie także zwykły wrzątek i to niemal idealnie w takiej ilości, jaka oznaczona była na opakowaniu naszej kolacji mistrzów. Kiedy złowrogi automat wymieniał jednoeurowe monety na porcje wrzątku, który wówczas był dla nas cenniejszy od kawy czy gorącej czekolady oferowanych za dokładnie tę samą cenę, rozglądaliśmy się po hallu wejściowym w poszukiwaniu ekwiwalentu sztućcowego, łajając się nieco w myślach za brak wyobraźni przy przedwyjazdowym pakowaniu.
W przebijaniu Adama Słodowego dotarliśmy już nawet do koncepcji sklejenia taśmą klejącą drewnianego mieszadełka z plastikowym pojemniczkiem po mleczku do kawy. Być może zastanowiło Cię, Miły Czytelniku, czy wspomniana w tym przyszłościowym projekcie taśma klejąca znajdowała się w kubku z mieszadełkami czy może jednak w misce z cukrem. Spieszę donieść, że ten przedmiot z kategorii „zawsze może się przydać” zabraliśmy akurat z domu, na wypadek, gdyby winietowy klej okazał się niewystarczający. Przeklęta zbyt dalekosiężna zapobiegliwość zaślepiła nas na podstawowe potrzeby! Szybko jednak okazało się, że trzy lub nawet cztery trzymane obok siebie mieszadełka doskonale zastępują nudne i pospolite łyżki, które teoretycznie mogliśmy przecież zabrać ze sobą. Wtedy bezpowrotnie pozbawilibyśmy się jednak lekkiego dreszczyku niepewności, jaki zagościł gdzieś pod żebrami wieczorową porą. A może to było burczenie w brzuchu?
Źródła:
- Mutschlechner M., Wiener Neustadt – the ‘forever loyal’ city, http://habsburger.net/en/chapter/wiener-neustadt-forever-loyal-city
- http://beta.cefme.eu/university/miles-ac-at.htm
- http://bevoelkerung.at/bezirk/wiener-neustadt-stadt
- http://bevoelkerung.at/gemeinde/wiener-neustadt
- http://breitenbrunn.at/tourismus-seebad/seebad/camping/
- http://britannica.com/place/Wiener-Neustadt
- http://buschenschank.at/buschenschank/page/13-Definition
- http://citypopulation.de/en/austria/admin/nieder%C3%B6sterreich/323__wiener_neustadt_land_/
- http://citypopulation.de/en/austria/niederosterreich/wiener_neustadt_stadt_/30401__wiener_neustadt/
- http://classichistory.net/archives/bach-family-tree
- http://dolna-austria.info/alpy-wiedenskie
- http://dompfarre-wienerneustadt.at/bauwerke_dom.html
- http://dompfarre-wienerneustadt.at/geschichte_dom.html
- http://eisenstadt-leithaland.at/en/sightseeing/sightseeing/haydn-house-eisenstadt
- http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Wieden;3995556.html
- http://lower-austria.info/excursion-destinations/a-johannesbach-gorge-in-wuerflach
- http://lower-austria.info/hohe-wand-3
- http://mamilade.at/noe/neunkirchen/ausflugstipps/wanderungen/johannesbachklamm-bei-wurflach
- http://milak.at/fileadmin/milak/Ausbildung/2018/Ausbildung_International_Basic_Officer_Training/06_Basic_Documents/2018_09_18_TMA_Erasmus_Brochure_EN_Final_version.pdf
- http://naturpark-hohewand.at/ueber-den-naturpark-hohe-wand
- http://neustadt-in-europa.de/pl/lista.html
- http://neustadt-in-europa.de/pl/lista/wiede%C5%84skie-nowe-miasto.html
- http://neustadt-in-europa.de/pl/witamy.html
- http://noe-3d.at/wiener_neustadt_mosesbrunnen.php
- http://rastundruh.heimat.eu/files/WN_Mariensaeule.pdf
- http://schnappen.at/oesterreich/index.php/bauernmarkt/event/653-advent-johannesbachklamm
- http://schneebergbahn.at/en/a-johannesbach-gorge-in-wuerflach
- http://showcaves.com/english/at/gorges/Johannesbachklamm.html
- http://studyinaustria.at/en/study/institutions/university-of-applied-sciences/theresan-military-academy/
- http://suedbahnhotel-semmering.at/konzeption/?lang=en
- http://suedbahnhotel-semmering.at/?lang=en
- http://top-ausflug.at/en/ausflugsziel/naturpark-hohe-wand/
- http://tourismus.wiener-neustadt.at/geschichte
- http://viennaweekends.wordpress.com/2013/06/25/johannesbachklamm/
- http://wieneralpen.at/advent-johannesbachklamm
- http://wieneralpen.at/en/a-johannesbachklamm-wuerflach
- http://wieneralpen.at/en/hohe-wand-nature-park
- http://wien.gv.at/english/administration/statistics/population.html
- http://wien.gv.at/statistik/lebensraum/stadtgebiet/
- http://wien.info/pl/lifestyle-scene/most-livable-city
- http://wien.info/pl/sightseeing/sights/st-stephens-cathedral
- http://wien.naturfreunde.at/ueber-uns/naturfreunde/geschichte/
- http://wien.naturfreunde.at/ueber-uns/naturfreunde/statuten/
- http://wuerflach.at/images/download/Klammflyer_2019.pdf
- http://wuerflach.at/index.php?option=com_content&view=article&id=7&Itemid=142