Pora na małą rozgrzewkę! Spokojnie – nie ma potrzeby opuszczać wygodnego miejsca w fotelu czy na kanapie. Zaplanowałem bowiem niegroźną formę rozruchu nie fizycznego, lecz słownego. Zabawmy się w grę w skojarzenia: Bieszczady – połoniny, połoniny – Połonina Wetlińska. No właśnie… Jeżeli już w jakimś ciągu skojarzeniowym, pojawiłoby się hasło „Bieszczady”, jestem sobie w stanie wyobrazić zaprezentowany
Trasa ucieczki od cywilizacyjnego zgiełku bardzo często prowadząca w południowo-wschodni kraniec Polski nie wzięła się znikąd. Są to tereny o bardzo niskim stopniu urbanizacji, brutalnie doświadczone przez historię – niegdyś położne z dala od granic II Rzeczypospolitej, stały się przygraniczną kością polsko-ukraińskiej niezgody, której eskalacja miała miejsce w ostatnich latach drugiej wojny światowej oraz po jej zakończeniu.
Pierwsze podejście do podejścia do Sinych Wirów odnotowałem przed rokiem. Wtedy jednak zaufałem nawigacji, która chciała mnie zaprowadzić wprost do pinezki z oznaczeniem atrakcji, z tym jednak subtelnym zastrzeżeniem, że zaproponowana trasa sugerowała nabawienie się częściowej ślepoty w okolicy zakazu ruchu lub też porzucenie auta i spacer znacznie dłuższy, niż by na to klasa atrakcji wskazywała. A że dzień miał
Bory Tucholskie to koncepcja nader szeroka, zarówno pod względem powierzchniowym, jak i znaczeniowym. Pod tym pojemnym pojęciem, najszerzej rzecz ujmując, kryje się region, który rozgościł się na mapie Polski w dorzeczach Brdy i Wdy. To jeden z czołowych kompleksów leśnych w kraju, zazieleniający obszar o powierzchni ponad trzystu tysięcy hektarów, co w przybliżeniu stanowi jedną szóstą województwa pomorskiego,
Do grona podmiotów marketingowych promujących Bagno Całowanie w pierwszej kolejności należałoby zaliczyć naszego niedawnego i przy tym niechcianego towarzysza cywilizacyjnego – koronawirusa COVID-19. Kiedy szlag trafił słoneczne włoskie plaże, hiszpańskie wybrzeże czy ciepłe wody Adriatyku, z rzadka wyściubiane poza własne domostwa nosy, więdły, wyczuwając kolejne pandemiczne wieści obwieszczane za pośrednictwem nowatorskiego
Ziemie Odzyskane – „prezent” przyznany Polsce po drugiej wojnie światowej w dowód uznania strat poniesionych w czasie jej trwania. Ta nieautoryzowana żadnym historycznym tytułem naukowym definicja może budzić spore wątpliwości, jednak zapewne nie większe, aniżeli sama kwestia wyznaczenia na teherańsko-jałtańskim zjeździe obszarów przeznaczonych do „polonizacji”. Wraz z dyskusją nad polskością Wrocławia czy Szczecina, terytorialnym
Mówi się, że starych drzew się nie przesadza, a jednak w Żukowicach przesadzono, a nawet wyrwano i to z całym, misternie przez lata rozwijanym ukorzenieniem. Przedwojenne miasteczko Herrndorf, jeszcze do początku ostatniej dekady ubiegłego wieku nie wzbudzało niczyich podejrzeń – była to klasyczna mieścina o pegeerowskiej przeszłości, z zabytkowym kościołem, pałacykiem, domostwami, a także typowymi punktami usługowymi – pocztą, stacją
To miał być post o budzącym grozę wojskowym mieście-widmie, do którego niejedna internetowa relacja dokleiła wręcz certyfikat jakości „największe w Polsce”. Rzecz jasna, w planistycznych założeniach, blogowy wpis poprzedzała wyprawa rozpoznawcza, która mogłaby między innymi pokusić się o weryfikację tezy pstrążańskiej największości w kontekście polskich miast-widm. Nie jest to przecież kategoria ani nazbyt popularna, ani też
Była w moich podróżniczych pamiątkach pewna bieszczadzka mapa, a w niej – jak to na turystycznych mapach bywa – wykaz atrakcji regionu, które zostały odwzorowane w przestrzeni topograficznej za pomocą barwnych grafik. Kreskówkowe symbole posiadały zaś swe odpowiedniki w postaci dość obszernych opisów, zachwalających walory danego miejsca. Zdarzył się jednak wyjątek od tej reguły – tajemnicza
O Bieszczadach powiedzieć można wiele, lecz raczej żadne z typowych skojarzeń z ucieczką na południowo-wschodni kraniec Polski nie dotyczy alpinistycznych zapędów wspinaczkowych. Paradoksalnie jednak, najwyższy szczyt polskich Bieszczadów – Tarnica – daje możliwość połaskotania chmur z wysokości 1 346 metrów n.p.m., co jest jak najbardziej chlubnym wynikiem w Koronie Gór Polski. Wisienka na torcie Bieszczadu
Pora na mały coming out – studiowałem w warszawskiej SGH… Cóż ma jednak wspólnego uczelnia ekonomiczna ze stolicy kraju z czołowymi szlakami turystycznymi jego południowo-wschodniego krańca? Przeduczelniane obozy zerowe w ramach tak zwanej „Wielkiej Różowej” tradycyjnie już odbywają się w bieszczadzkiej Wetlinie. Choć z osobistych względów, wyjazd takowy zbojkotowałem, wetlińska legenda na dobre zakorzeniła
Według niektórych badaczy, do spółki z Łemkami i Hucułami tworzyli czwarty naród wschodniosłowiański wśród „sław” takich, jak Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini. Bardziej popularne teorie wywodzą Bojków – bo o nich tu mowa – od rusko-wołoskich osadników pasterskich z południa Europy lub ewentualnie dolinnej ludności ruskiej, której zamarzyły się górskie podboje. Bojkowie uchodzili za lud
Skąd, u licha, wzięły się żubry na Podkarpaciu? Przecież ta parzystokopytna polska duma wydaje się być nierozerwalnie związana z Podlasiem (a także z puszkami pewnego złocistego napoju)! Czemu więc pośrodku bieszczadzkiej głuszy natrafiłem na Zagrodę Pokazową Żubrów? Jakby tego było mało, owa atrakcja znajduje się w granicach miejscowości Muczne, której nazwa dobitnie sugerować by mogła,
Jeszcze nie tak dawno temu, spotkanie w bieszczadzkim lesie osławionego niedźwiadka mogło być równie prawdopodobne, jak przypadkowa konfrontacja ze smolarzem. Na wszelki wypadek warto chyba wspomnieć, że ten drugi nie porusza się bynajmniej na czterech łapach, lecz na dwóch nogach i nie przejawia zainteresowania niczyim drugim śniadaniem, lecz trudni się wypałem węgla drzewnego. Zalążki tego charakterystycznego dla Bieszczadów
Pomysł pedałowania po zapomnianych torach południowo-wschodniego krańca Polski narodził się wyjątkowo spontanicznie, po przejażdżce Bieszczadzką Kolejką Leśną, która najwidoczniej tamtego dnia nie zaspokoiła jeszcze w pełni pociągu do szyn. Internetowy system rezerwacyjny okazał się na szczęście łaskawy dla decyzji podejmowanych z dwugodzinnym wyprzedzeniem, oferując na wybrany kurs aż dwanaście wolnych drezyn. Pewien niepokój wzbudził
„A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?” – któż z nas nie słyszał tego humorystycznego powiedzenia wyrażającego negację zabieganej, skomercjalizowanej i kapitalistycznej rzeczywistości przeplataną z chęcią zaprowadzenia natychmiastowej zmiany w dotychczasowym życiu i powrotu do korzeni człowieczeństwa? Mało tego, znane są przecież przypadki, kiedy to wypowiedziane ni to żartem, ni to serio bieszczadzkie zaklęcie ni stąd ni
Morze, góry i Mazury – mam nieodparte wrażenie, że nasza narodowa wyimaginowana statystyczna rodzina, planując krajowe wczasy, staje właśnie przed tym trójelementowym dylematem, który odznacza się charakterem wybitnie rozłącznym. Trudno byłoby bowiem przenieść góry nad morze. Odwrotna przeprowadzka także wydaje się dość karkołomna. Kiedy zaś decydujemy się na pogodową loterię nad Bałtykiem,
We wstępie niechaj wybrzmią serdeczne pozdrowienia dla nauczycielek geografii, które przyszło mi spotkać na swojej oświatowej drodze. Chociaż gimnazjalno-licealny epizod mam już dawno za sobą, kilka podręcznikowych szlagierów na dobre zakotwiczyło się w pamięci długotrwałej. Jednym z nich jest niewątpliwie unescowa certyfikacja polskich atrakcji turystycznych. Wiele godzin lekcyjnych polska szkoła poświęciła,
275 pokoi hotelowych, 14 kilometrów tras zjazdowych w ramach jednego z najpopularniejszych ośrodków narciarskich w Polsce i tyleż samo basenowych niecek wypełnionych termalną wodą o łącznej powierzchni lustra trzykrotnie mieszczącej standardowe boisko do piłki ręcznej. Kto by pomyślał, że zamiast dzisiejszego turystycznego imperium pod nazwą Hotel Bania Thermal & Ski, gości witał niegdyś Dom
Ileż to legend krąży wokół ikonicznej trasy nad Morskie Oko z Palenicy Białczańskiej? Ich bohaterowie – „Janusze turystyki”, zazwyczaj w towarzystwie białogłowy oraz potomstwa, przemierzają królewską asfaltową szosę przy pomocy wiernych rumaków czystej krwi, aby po trudach wędrówki zakosztować relaksującej kąpieli w krystalicznej (do czasu) wodzie największego jeziora w Tatrach. Z tak ekstrawaganckiego zwieńczenia wyprawy korzystają
„To miał być zwykły dzień…” – mam wrażenie, że polonistki uwielbiają zadawać ten temat wypracowania, licząc na kreatywność lub ewentualnie bogaty życiorys swoich wychowanków. Niegdyś, w takich niezręcznych sytuacjach, musiałem płodzić jakieś niestworzone historie lub też podciągać do kategorii „niezwykłego” dnia ubarwione aspekty ze wszech miar szarej codzienności. Idealną historię,
Jak można nazwać jaskinię? Puśćmy nieco wodze fantazji… lub też fantazję wodzy (jak zwykł mawiać mój serdeczny przyjaciel), choć to drugie może okazać się nieco trudniejsze. Mroźna? No tak, znakomity pomysł, przecież w jaskiniach bywa zimno! Mylna? Też dobre! Przecież to na znak, że w jaskini można zbłądzić! Raj? Tutaj do głosu dochodzi
Gdyby ogłoszono konkurs na przyrodniczy odpowiednik darzonych wybitnie ambiwalentnymi uczuciami zakopiańskich Krupówek, to – przy założeniu zachowania należytej bliskości do brukowanego pierwowzoru – trzykilometrowa dolina Strążyska byłaby w tym wyścigu bardzo silną kandydatką. Według szacunków, kumuluje się tu około 6-7 procent ruchu turystycznego z całego Tatrzańskiego Parku Narodowego i choć wydaje się
Stężycę – blisko dwutysięczną wieś położoną na zachodnim skraju województwa lubelskiego – od słonecznych (przez kilka dni w roku) plaż bałtyckich dzieli co najmniej pół tysiąca kilometrów i upojne godziny spędzone za kółkiem w niekończących się korkach. Najbliższe międzynarodowe lotnisko pod Lublinem (radomskiego komunikacyjnego niewypału nawet nie biorę pod uwagę) – brama do zagranicznych wczasów all-inclusive
Zarządzanie parafią, życie wśród kwiatów, nowoczesne metody prowadzenia stada bydła mlecznego – Internet pełen jest absurdalnych kierunków studiów, o których absolwentach krążą legendy. Ale czy ktokolwiek słyszał kiedyś o rowerologii? Prawdopodobnie jedynym profesorem tej niszowej dziedziny jest Józef Konstanty Majewski, emerytowany przewodnik i nauczyciel obróbki metali z zawodówki. Chętni na zgłębienie tajników wykładanej przez niego
Roztocze roztacza przed odwiedzającymi szerokie spektrum przyrodniczych doznań estetycznych – brzmi jak wyjątkowo koślawe i kanciaste hasło marketingowe regionu spod pióra typowej pani Joli, księgowej w miejscowym urzędzie gminy? Cóż, idźmy więc dalej tym tropem: malownicze roztoczańskie lasy skrywają przed turystami liczne niespodzianki (chyba coraz bardziej się pogrążam…). Z tego językowo-antykreatywnego
Stoi na stacji lokomotywa, lżejsza, nieduża, bo wąskotorowa. Stoi i sapie, dyszy i dmucha, dym spalinowy z silnika jej bucha. Wagony do niej podoczepiali: cztery, dość ciasne, z żelaza, stali. I pełno ludzi w każdym wagonie, mimo że czasy są COVID-owe. A jadą oni na trawę do lasu, by się zajadać tłustą kiełbasą. Ta domorosła, dość kanciasta przeróbka
Dawno, dawno temu, za wysokimi Tatrami, w krainie nad rzeką o nazwie Wisła, mieszkańcy pewnej mieściny zauważyli, że w zagłębieniach terenu woda miała lekko słony smak. Ponieważ były to czasy, gdy za sól trzeba było naprawdę słono zapłacić, poczęto natychmiast nabierać wodę ze źródeł, by po jej odparowaniu, uzyskać cenny, słony kruszec. Niestety, raj ten nie trwał zbyt
Popularna marketingowo dziecięca radość to zjawisko niezwykle cenne w kontekście zachowania właściwych parametrów życiowych. Z tego powodu zgodnie obstajemy przy teorii pielęgnacji tego zasobu za pomocą mniej lub bardziej radykalnych środków. Nie ma przecież co czekać na kryzys wieku średniego, prawda? Jednym z lepszych sposobów na pielęgnowanie w człowieku wiecznego dziecka są adrenalinowe wyskoki
Szyny – jestem przekonany, że spora część antyfanów kolarstwa właśnie tam wysłałaby niektórych rowerzystów (przy założeniu, że nie każda przejażdżka na dwóch kółkach musi kończyć się odsiadką w więzieniu, a szubienice dawno wyszły już z mody). Mimo powodzenia akcji „tiry na tory”, wyekspediowanie do podróży szynowych także rowerów nie ma zbyt dużej szansy na przyjęcie się
Jaka jest cena piasku? Ten wydawać by się mogło wszechobecny i pospolity kruszec na pograniczu Małopolski i Śląska kosztuje w przybliżeniu 6 855 euro za hektar zapiaszczonej powierzchni. Czyż jednak posiadanie jedynej w kraju pustyni nie zalicza się do kategorii „bezcenne”, a – co za tym idzie – warte jest wszelkich pieniędzy z budżetu państwa, a także dotacji z UE
Bez względu na wszystkie internetowe zapewnienia odnośnie prozdrowotnych wręcz właściwości zimowej konsumpcji lodów, to jednak wciąż lato pozostaje porą spędzaną pod hasłem „lody dla ochłody”. Tę w Jadowie i naprawdę szeroko zakrojonej okolicy zapewnia niezmiennie od sześćdziesięciu pięciu już lat lodziarnia „Lody z Jadowa”. Matką założycielką tego (ponad)lokalnego biznesu była Apolonia Kwiatek, która w 1955
Gdy droga długa i męcząca, dzieciaki dokazują, a pies z nudów zaczyna podgryzać tapicerkę foteli, swoje usługi poleca punkt widokowy na Sowiej Górze. Zdementujmy jednak pewną nazewniczą nadgorliwość – owa „Góra” zasługuje co najwyżej na określanie jej wzniesieniem, niemniej jednak nie przeszkadza jej to w górowaniu nad nizinną okolicą, która – dodajmy – jest całkiem urokliwa.
Cztery wesela i pogrzeb. Wszystkie te uroczystości z powodzeniem mogłyby odbyć się w hotelowo-konferencyjnym kompleksie w Łochowie jednocześnie i to bez podmiany panien młodych ani przypadkowego pochowania pana młodego. Nim jednak tereny te stały się podwarszawskim (niecała godzina drogi od stolicy to przecież niedużo, prawda?) noclegowo-konferencyjnym eldorado, należały kolejno do czterech arystokratycznych rodów, aż w końcu
Znaczki, pocztówki, magnesy, modele, naklejki… Przeróżne, większe i mniejsze przedmioty bywają obiektem szaleńczego pożądania człowieka, stanowiąc zarazem źródło głębokiego niezrozumienia u postronnych. Jedną z bardziej osobliwych kategorii w katalogu ludzkiego zbieractwa wszelakiego jest z pewnością kolekcjonowanie… gwizdków. Na stronie internetowej Nadbużańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej (z której nazwy to właśnie człon „lokalna” wydaje się być
Pora na kolejny wpis z serii „cudze chwalicie, swego nie znacie”, z tym jednak wyszczególnieniem, że „cudze” nie tyczy się w tym przypadku reglamentowanej ostatnimi czasy zagranicy, lecz – dużo węziej – obszarów „aż” pozamazowieckich. Wstyd przyznać, jak bardzo lekceważyliśmy „nasz” mazowszański podnosowy turystyczny urodzaj, który bezskutecznie domagał się naszej uwagi. Do tej pory wyjazd krajową
Czy w cierpiącym ostatnimi czasy turystycznym biznesie znajdzie się większy koronawirusowy pechowiec od podwarszawskiego kompleksu basenowego Suntago? Pewnie tak, niemniej jednak aquaparkowe świeże bułeczki prosto z Polski należą w tej kategorii do ścisłej czołówki. Wyczekiwane przez turystów ze wszystkich zakątków kraju otwarcie inwestycji, która finalnie pochłonęła około 700 milionów złotych, miało miejsce zaledwie niecałe dwa
Z utęsknieniem i nieskrywaną zazdrością obserwowałem stopniowe opuszczanie domowych, koronawirusowych zasieków przez moje otoczenie. Wreszcie i na mnie przyszła pora, aby w nowym reżimie sanitarnym spędzić noc poza domem – pierwszy raz od lutowej wyprawy do Tromsø. Spontanicznego noclegu użyczył mi (oczywiście nie za darmo) Hotel Sobienie Królewskie zlokalizowany w… Sobieniach Szlacheckich. Ta wieś, która nazwę swą
Przysypany kupką zyskujących ostatnio na popularności hasztagów w stylu #bezpiecznewakacje czy #safetyfirst, powiedziałem w końcu: dość! Tak bardzo przejadł mi się już ten e‑świat, że – nie mogąc się doczekać aż uwięziony na koronawirusowej karuzeli los w końcu zadecyduje, czy zaplanowane jeszcze w erze przedpandemicznej wyjazdy będą mogły dojść do skutku – postanowiłem małymi kroczkami wziąć sprawy
Pewnego listopadowego wieczoru, siedząc pod kocykiem w ciepłym domowym zaciszu, postanowiliśmy kontynuować narodzoną rok temu we Wrocławiu tradycję turystyki jarmarków bożonarodzeniowych. Tym razem wybór padł na Betlejem Poznańskie, które – jak sama nazwa wskazuje – organizowane jest w Poznaniu. Nasza opinia o jarmarku w stolicy Wielkopolski zaczęła się jednak pisać dużo wcześniej,
Mówiąc szczerze, kiedy parę lat temu snułem mgliste plany na temat kształtu tego bloga, nie spodziewałem się, że w tak wyraźny sposób zahaczy on o drugi z moich „fiołów”, a mianowicie fioł na punkcie świątecznych dekoracji i atmosfery. Czyż dla takiego ciężkiego przypadku połączenie podróżowania z bożonarodzeniowym klimatem nie wydaje się być idealne? O niemieckich jarmarkach świątecznych mówiło się
To będzie chyba pierwszy wpis na tej stronie niemal w całości pozbawiony krytycyzmu. Mimo tego, że w „pokojowym” czy wręcz pochwalnym charakterze opisu ciężko było mi się odnaleźć, jeszcze trudniejsze okazało się wytykanie wad miejsca, o którym będzie mowa. Nie byłbym jednak sobą, gdybym tę opowieść w całości odarł z kurtyny ironii. Bohater dzisiejszego postu – Molo Resort
Kiedy po wizycie w Adršpach, zajrzeliśmy na chwilę do znajdującego się tuż przy kasach centrum informacji turystycznej (wszak były w nim toalety), wstąpił we mnie sezonowy łowca ulotek. Jedną z moich zdobyczy była reklamówka położonej także w Czechach „Ścieżki w koronach drzew” ze zdjęciem intrygującej spiralnej konstrukcji na froncie. Pomimo tego, że Czesi robili co mogli, aby przetłumaczyć
Recent Comments