Na widok docierającego do przystanku jednoosobowego zastępu pasażerskiego, kierowca autobusu linii numer 14, odbębniający akurat kilkunastominutowy postój krańcowy, otworzył przednie drzwi prowadzące do krainy, w której panowało wieczne ciepło… oraz obowiązek biletowy. Skąd wiedział, żeby zagadać do mnie od razu po polsku – nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że rodzinny Poznań na kabinę kierowcy w rejkiawickiej komunikacji miejskiej zamienił już dobre cztery lata temu, a swój mroźny sen śni tu razem z żoną, która – pomimo przeprowadzki – nie musiała porzucać wyuczonego fachu – krawiectwa.
W zamianie poznańskich koziołków na islandzkie owce, najtrudniejsza okazała się dla nich aklimatyzacja w warunkach wyrazistych różnic w długości trwania dni i nocy, dlatego zimą, gdy naturalna żarówka zwana słońcem tylko przelotnie zastępuje sztuczne oświetlenie, mój rozmówca uważnie śledzi porę latarniano-słonecznej zmiany warty, ciesząc się z dziennych przyrostów czasowych wyrażanych – zgodnie z przysłowiem – w baranich skokach. Pomijając aspekt dzienno-nocnego cyklu w warunkach podbiegunowych, Islandia okazała się dla poznańskich przybyszów przyjaznym domem, oferującym godne i dostatnie życie. Pozostająca w Polsce reszta rodziny traktuje zaś swych światowych przedstawicieli, jako opcję budżetowej islandzkiej egzotyki – ponieważ Polonia jest na Islandii mocno rozbudowana, wczasy u krewnych stanowią bardzo popularny model wyjazdowy. W niecały tydzień po naszej rozmowie, mój nowy znajomy gościć miał swojego brata z żoną i dziećmi, którym zaplanował atrakcyjną wycieczkę samochodową.

Po kilku ogólnych zdaniach wprowadzających wymienionych w ramach tego komunikacyjnego small talku – w szczególności zaś tych o warunkach pogodowych – można było wreszcie przejść do iście polskich konkretów. Teoretycznie głupio byłoby chyba rozpoczynać pogawędkę od alkoholu (oczywiście rozmowy o alkoholu, nie zaś jego konsumpcji, wszak mowa tu o kierowcy autobusu w trakcie zmiany). Parę minut rozmowy sprawiło jednak, że znaliśmy się już całkiem nieźle i być może właśnie dlatego zostałem szczegółowo zaktualizowany w realiach wysokoprocentowych zakupów na Islandii, które mają szansę stanowić istotną pozycję wydatkową lokalnego gospodarstwa domowego, jako że to właśnie w ich przypadku przebicie cenowe jest drastycznie wyższe niż – dajmy na to – na chlebie czy serze. Co dość zaskakujące, pospolita wódka niewiele różni się tu kosztowo od whisky i to nie dlatego, że tak zwana „łycha” zstąpiła z podium cenowego absurdu, lecz to raczej „czysta” aspiruje do trunków bardziej ekskluzywnych. Przed odjazdem z pętli zdążyłem dowiedzieć się jeszcze, że kolejną bolączkę dla portfela stanowią tu wyroby tytoniowe, nawet trzykrotnie droższe niż w Polsce.

Poznańsko-rejkiawicki autobus żegnałem w okolicy biura islandzkiego premiera, który zadomowił się w budynku dawnego więzienia. Choć rozkładowy przystanek znajdował się po lewej stronie za sporym (jak na islandzkie standardy) skrzyżowaniem, życzliwy rodak – znając cel mojego przejazdu – wysadził mnie dogodniej, jeszcze przed skrętem, po czym wykonał widowiskową odbitkę w lewo z prawego pasa. Tym samym oszczędził mi jedno z dłuższych w Rejkiawiku oczekiwań na zielonego ludzika na sygnalizatorze. Z drugiej jednak strony, przejście przez ulicę nie byłoby dla mnie jakimś szczególnym wyczynem, tym bardziej, że na Islandię przyleciałem głównie po to, by chodzić, spacerować, wędrować. Jakżeż wyraziście ten nagły przypływ uczynności kontrastuje więc z polityką warszawskiego ZTM-u niepozwalającego kierowcom otwierać drzwi poza przystankami. Na odchodne odebrałem jeszcze rekomendację co do zaopatrywania się w „niezbędne” do przetrwania towary w bezcłowej strefie przylotowej keflavíckiego lotniska. Na to było już w moim przypadku nieco za późno. Część zapasów – tych prawdziwie niezbędnych, jedzeniowych – upchnąłem jednak na szczęście do kabinowej walizki.
Spis treści:
- Polska przejmuje islandzki handel – w rejkiawickich sklepach z biało-czerwonym podtekstem
- Pan Burger w sercu jedyny? – islandzkie zamiłowanie do burgerów i hot dogów
- Mądrej głowie dość półgłowie – sztuka jedzenia głowy owcy i sfermentowanego rekina
Polska przejmuje islandzki handel
Przetrwanie kilku dni na waflach ryżowych i gotowym żarciu, którego przyrządzenie ogranicza się do zalania zawartości opakowania wrzątkiem, z pewnością byłoby możliwe i do wielkich wyczynów nie należy. Ten wariant żywieniowy zakładał jednak obawę, że islandzka kranówka w roli rozpulchniacza zasuszonych przysmaków, byłaby zapewne najbardziej wartościowym składnikiem mojej diety. Poza tym, jedna z dróg poznawczych odwiedzanego kraju, na przekór biologii, prowadzi przez kubki smakowe prosto do serca. A trawienno-krwionośny wyzwalacz emocjonalny czeka na Islandii prawdziwa próba wytrzymałościowa, którą szkoda by było przegapić.
Zamiast skoku na owczą półgłówkę, kulinarną podróż rozpocząłem jednak asekuracyjnie – od wzbogacenia spożywczych zapasów w pobliskim sklepie. Nie sztuka przecież, od śniadania począwszy, a na kolacji skończywszy, stołować się po kawiarniach i restauracjach. Ponadto, to właśnie w supermarkecie, znacznie skuteczniej, niż w nastawionej na turystów knajpie, można wtopić się w tambylczy tłum. Perfekcyjny w każdym calu pokój z kuchnią w pensjonacie Downtown Reykjavík Apartments polubiłem zaś tym bardziej, że od najbliższego spożywczaka dzielił mnie ledwie trzyminutowy spacer.


Przeszedłem wszystkie regały rodzimego marketu w poszukiwaniu czegokolwiek lokalnego, żeby – jak ostatni czubek – nie wychodzić z pustymi rękoma ze sklepu spożywczego, zupełnie jakbym przyszedł tam tylko po to, by pogapić się na polskie wędliny czy makarony. Jedynym islandzkim wybrykiem w tej polonijnej enklawie okazał się skyr. Choć także nad Wisłą zdarza się „jogurtowi typu islandzkiego” zawieruszyć w lodówce gdzieś między Jogobellą a serkiem Danio, biało-czerwone adaptacje tego specjału to co najwyżej przeciętne produkty „skyropodobne”. Gdybym gdzieś w Polsce spotkał wytwór, który smakowo zbliżony byłby do ideału-oryginału, bez wahania zamówiłbym cały karton, bowiem – podczas gdy nasz „skyr” to zwykły jogurt, paraświatowy produkt uboczny firm nabiałowych – na Islandii wykracza on daleko poza ramy mleczarstwa, zyskawszy miano wyznacznika stylu życia, bohatera sag oraz podstawy islandzkiego wyżywienia od czasów wikingów.



Dzierżąc w ręku przyczyniające się do wzrostu polskiego PNB: klasyczny kubeczek skyru, a także nieznaną mi wcześniej edycję w tubce, podreptałem do nieco bardziej odległego, lecz wciąż niedalekiego i – co ważniejsze – bliskiego sercom Islandczyków supermarketu Bónus. Nazwa jest nieprzypadkowa – jeśli gdzieś na Islandii ma być tanio lub choćby taniej, to właśnie tutaj. Brakowało więc już tylko transparentu z napisem: „Witaj, Karol! Tutaj kupisz najlepsze islandzkie przekąski”.






Pan Burger w sercu jedyny?
„A może chodźmy do Maca?” – to zdanie na pewno nie padnie na Islandii z jednej bardzo prostej przyczyny – McDonald’s wyprowadził się stąd w 2009 roku. Do wykurzenia ogólnoświatowego giganta walnie przyczynił się zainaugurowany rok wcześniej i bardzo wyraźnie tu odczuwalny kryzys ekonomiczny. Załamanie kursu islandzkiej korony wykończyło Złote Łuki, skazane na obwarowany wysokimi opłatami celnymi import większości składników. Świętej pamięci McDonald’s od podjęcia próby podboju Islandii w 1993 roku zdążył dorobić się zaledwie trzech restauracji i to wyłącznie na terenie stolicy.
Pierwsze w historii świata ogólnokrajowe bankructwo McDonald’sa pewien Islandczyk uczcił nietypowym „tortem” w postaci kultowego pod Złotymi Łukami połączenia: cheeseburgera z frytkami. Mówi się wręcz, że Hjörtur Smárason upolował ostatnią w kraju, pożenioną z zawierającymi śladowe ilości ziemniaka, smażonymi na głębokim oleju paskami, kanapkę spod znaku amerykańskiego fast foodu, nim zarządzająca franczyzą spółka przekształciła odarte z logotypów restauracje w lokalną sieć Metro, na marginesie będącą jedynym rejkiawickim metrem.

Można by pomyśleć, że konsumpcyjna decyzja Hjörtura powodowana była szczerą miłością do jedzenia, lecz wtedy nie zyskałaby ona raczej międzynarodowego rozgłosu. Po upływie trzyletniej kwarantanny, którą zafundował swojej nietypowej „pamiątce”, zaskoczony nadspodziewanie dobrym jej stanem, mógł już śmiało tytułować się nie konsumentem, lecz inwestorem. Powstrzymując się od spałaszowania reliktu makdonaldowej przeszłości, przyczynił się bowiem do lawinowego wzrostu jej wartości.

McDonald’s to bynajmniej niejedyny międzynarodowy biznes, jakiego brakuje w Krainie Ognia i Lodu. Co bardziej kosmopolityczni Islandczycy łzę uronią też z tęsknoty za Starbucksem, Uberem czy Amazonem (które jednak swą ewentualną islandzką ekspansję mają dopiero przed sobą). Smutki na szczęście mogą utopić w Coca‑Coli… i zagryźć burgerem w jednym z barów sieci Tommi’s Burger Joint, która – w odróżnieniu od Metra czy Aktu Taktu – nie próbuje podrabiać amerykańskiego pierwowzoru. Być może właśnie dlatego, że miejscowy konkurent wyniósł konsumpcję burgera na wyższy poziom doznań, zajął miejsca w sercach Islandczyków, nie dając się w nich rozgościć żalowi napędzanemu syndromem odstawiennym makdonaldyzacji w jej najczystszej postaci. Pierwszą świątynię lokalnego odłamu burgerowego wyznania otwarto w 2004 roku. Obecnie na wiernych wyznawców oraz tych, którzy burgerowy chrzest w nowej odsłonie mają jeszcze przed sobą, czeka dziewięć lokali. Jak na islandzkie standardy „sieciówkowe”, ta liczebność to naprawdę przyzwoity wynik, tym bardziej, że zajęły one miejsce nie tylko na planie Rejkiawiku, lecz na całej mapie Islandii.
Burgerowy guru – skrywający się w nazwie restauracji Tommi – miłość do burgerów wyssał z mlekiem Alma Mater – florydzkiego uniwersytetu, na którym ukończył kierunek „zarządzanie restauracją”. Podejść do własnego kulinarnego biznesu zanotował w swej biografii kilka, a to najnowsze, okrzyknięte sukcesem przez liczne grono fanów, zrodziło się w jego głowie podczas podróży do Buenos Aires, w czasie której zamierzał nauczyć się tanga. Skoro, gdzieś pomiędzy krokiem podstawowym a obrotami, był w stanie rozmyślać o otulonej dwoma kawałkami bułki wołowinie, nic chyba dziwnego, że klienci uwierzyli w autentyczność jego burgerowej wizji.



Na ten moment Tommi’s Burger Joint, poza rodzimym rynkiem, zagościł także w Anglii, Danii i Niemczech. Chciałbym z tego miejsca nieśmiało zasugerować, że idealną klamrą kompozycyjną dla ekspansji zagranicznej burgerowej sieci wydaje się oddział w Argentynie.
Postać z burgerem w ręku to jednak niepełny wizerunek przykładowego mieszkańca Islandii. Brak zajęcia dla drugiej dłoni oznacza niebezpieczne zachwianie równowagi życiowej, którą przywrócić może tylko konkurencyjne wobec burgera bóstwo – hot dog. Hotdogożercy to jednak – wobec burgerożerców – nie innowiercy. Na Islandii panuje kulinarny politeizm: burger w jednej ręce, hot dog w drugiej – oto więc prawdziwy obraz Islandczyka.




Mądrej głowie dość półgłowie
Trudno wcisnąć w ramy znaczeniowe „islandzkiej kuchni” wietnamszczyznę, hot dogi czy burgery, choćby nawet były przygotowane z lokalnych składników w rodzimym barze. Taki jadłospis doskonale wpisuje się za to w odwieczne islandzkie zamiłowanie do niewyszukanych dań. Rezygnacja z nadgodzin w kuchni nie zawsze oznaczała jednak polowanie na parówkę czy usmażony placek mielonej lub – w najlepszym razie – siekanej wołowiny. Z surowym islandzkim klimatem od czasów pierwszych mieszkańców wyspy związane było poszanowanie żywności do granic możliwości. Podejście to określilibyśmy dziś zapewne mianem „zero waste”, jednak za to, że współczesnych aktywistów ekologicznych wykończyłyby islandzkie wyczyny w zakresie niemarnowania jedzenia daję głowę, lecz nie swoją, a… owcy.
Owiec było i jest na Islandii więcej niż ludzi, dlatego nic dziwnego, że baranina zyskała status podstawowej pozycji w tutejszym jadłospisie. Mimo tego, dziwić, a nawet obrzydzać może to, że owca trafiła doń w całości – włącznie z głową, która nie mogła przecież się zmarnować! Owczy łeb (svið) najpierw opala się, aby usunąć włosy, następnie oczyszcza, przepoławia, pozbawia mózgu, a na koniec gotuje i… voilà! PS Ponoć prawdziwi koneserzy tego dania najbardziej rozczulają się konsumpcyjnie nad smakiem oczu. Lokalne przesądy sugerują z kolei zrezygnowanie z pałaszowania zakolczykowanych uszu, ponieważ mogłoby to wiązać się z oskarżeniem o kradzież. Abstrahując już od antylogicznych podstaw tej obawy, odnoszę wrażenie, że niewiele osób trzeba by od podniesienia noża i widelca na głowę owcy powstrzymywać czymś więcej, niż samym jej wyglądem.
Pomimo iż owczy łeb wciąż, choć już znacznie rzadziej, łypie z islandzkich talerzy, rzeczywistość nie zaaranżowała spotkania oko w oko z owcą. Mam mieszane uczucia co do tego, czy to pech czy szczęście. Jeśli pech, to na pocieszenie pozostał mi… zepsuty rekin (hákarl). Zdaję sobie sprawę, że znów może to brzmieć, jak potężnego kalibru pokarmowa egzotyka, tymczasem to tylko kolejny sposób Islandczyków na przetrwanie w surowych warunkach klimatyczno-przyrodniczych. Podczas, gdy mniejsze ryby nie dostarczały wystarczającej ilości składników odżywczych, potężne cielsko rekina polarnego okazywało się w tej kwestii wystarczające. Był tylko jeden mały problem – substancje chemiczne, dzięki którym to niezwykłe zwierzę nie zamarza na głębokości nawet ponad dwóch kilometrów, są dla człowieka toksyczne. Cóż to jednak dla sprytnych Islandczyków – zamiast szukać rekiniej alternatywy, postanowili okiełznać toksyny procesem kilkumiesięcznej fermentacji, która nie służy raczej walorom smakowym rekiniego mięsa, ale dzięki temu przynajmniej przestaje być ono dla rodzaju ludzkiego śmiertelnie trujące.




Wegetarianom i weganom większość islandzkich przysmaków stanie w gardle kością niezgody. Niezgody na to, że konsumuje się tu sporą część mieszkańców typowego zoo. Usprawiedliwienia dla pozycji islandzkiego jadłospisu należy szukać w trudnych warunkach przyrodniczych. Ziemskie plony, nim szklarnie zaczęto ogrzewać energią geotermalną, nie należały do obfitych, zaś surowy klimat stawiał organizmowi wysokie zapotrzebowanie pokarmowe. Odpowiedzią na to było startowanie z nożem i widelcem do niemal wszystkiego co się rusza, zarówno w wodzie, jak i na lądzie. A jeśli komuś owczo-rekinia terapia szokowa w niewystarczającym stopniu przemeblowała świadomość i układ pokarmowy, Islandia poleca dodatkowo bycze jądra czy kiszone płetwy fok.
Źródła:
- Dharni A., After McDonald’s Shut Down In 2009 In Iceland, The Country Has Preserved One Last Big Mac Meal, http://indiatimes.com/trending/social-relevance/iceland-has-preserved-its-last-big-mac-meal-from-mcdonalds-560904.html
- Dudek P., U nas newsem był stan wojenny, a u nich – że zabrakło Prince Polo. O polskim wafelku, który rozkochał w sobie Islandczyków, http://podroze.gazeta.pl/podroze/7,114158,15452911,u-nas-newsem-byl-stan-wojenny-a-u-nich-ze-zabraklo-prince.html
- Dutkowski F., Szupryczyński K., Wisła M., Islandia. Inspirator podróżniczy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2018
- Gruca P., 10 ekstremalnych potraw z Islandii, http://goforworld.com/islandia-ma-smak/
- Gunnarsdóttir N., Iceland Did it First in the World!, http://guidetoiceland.is/best-of-iceland/iceland-did-it-first-in-the-world
- Jędrzejczyk J., Islandzka kuchnia. Co jedzą Islandczycy?, http://adventure.travelduck.pl/kuchnia-islandzka-smaki-islandii
- Scinto M., The Real Reason Iceland Closed All Its McDonald’s Locations, http://mashed.com/227896/the-real-reason-iceland-closed-all-its-mcdonalds-locations/
- Thora K., Icelandic Food Recipies: Plokkfiskur, http://adventures.is/blog/icelandic-food-recipies-plokkfiskur/
- http://bonus.is/english/
- http://bushostelreykjavik.com/last-mcdonalds-in-iceland
- http://dra.is/about
- http://en.wikipedia.org/wiki/Metro_(restaurant_chain)
- http://en.wikipedia.org/wiki/T%C3%B3mas_A._T%C3%B3masson
- http://euromarket.is/nasze-sklepy-2/
- http://icelandfoodcentre.com/kjotsupa-icelandic-lamb-soup/
- http://icelandfoodcentre.com/kleinur/
- http://icelandfoodcentre.com/plokkfiskur-icelandic-fish-stew/
- http://icelandfoodcentre.com/rugbraud-rye-bread/
- http://icelandmag.is/article/how-make-home-made-icelandic-flatkokur
- http://icelandnews.is/wiadomosci/z-kraju/prince-polo-najpopularniejszym-wafelkiem-w-islandii
- http://icelandreview.com/news/mcdonalds-closes-shop-iceland/
- http://iseyskyr.co.uk/
- http://iseyskyr.is/vorur
- http://logostour.pl/blog/5-islandzkich-przysmakow-ktore-cie-zaskocza
- http://loki.is/about-us
- http://oceanservice.noaa.gov/facts/greenland-shark.html
- http://onetontour.pl/islandia/kuchnia-islandzka.-co-warto-zjesc-na-islandii,195.html
- http://snotrahouse.is/
- http://snotrahouse.is/last-mcdonalds/
- http://tommis.is/
- http://tommis.is/joint/geirsgata/
- http://tommis.is/tommis/
- http://tufaq.com/en/iceland/reykjavik/last-mcdonalds-meal-iceland_cam_9534
- http://visiticeland.com/article/icelandic-bakery-guide
- http://yummy-iceland.blogspot.com/2016/02/skyr-basics-ii.html
Recent Comments